sobota, 23 lipca 2011

Miłość buja nad Szkocją, Mccall Smith Alexander - (nie)Zwykłe życie …

Czyli o tym, czy Szkoci to ciekawy i interesujący naród, czy też taki, jaki znamy z kawałów o Szkotach.
Według The Times’a „książki McCall Smitha są jak gorące kakao w mroźny wieczór, jak ciepła bielizna na zimowe dni. Powinny być zapisywane przez lekarzy jako lek na zimową chandrę”. Czy faktycznie?

Wierni czytelnicy książek Smitha doczekali się trzeciego tomu serii „44 Scotland Street”. Życie bohaterów z którymi bardzo łatwo się zżyć zmieniło się ostatnimi czasy. Domenica wyjechała prowadzić badania na drugim końcu świata, Bruce postanowił przeprowadzić się do Londynu, Pat rozpoczęła studia, Matthew usiłuje sobie poradzić z dużą sumą pieniędzy. 

Brzmi trochę jak telenowela, prawda? Gdy przeczytałam pierwszy „rozdział” pod tytułem „Co zdarzyło się do tej pory” miałam mieszane uczucia. Po pierwsze nie byłam pewna, czy uda mi się zaprzyjaźnić z bohaterami książki skoro poznałam ich dopiero teraz, po drugie czułam się trochę jak nowa sąsiadka na przyjęciu starych przyjaciół. Czułam się sztucznie i obco, nie wiedziałam jak ustosunkować się do nowinek, które zaczęły mnie dosłownie torpedować z każdej strony.

Potem było o wiele lepiej. Szybko przyzwyczaiłam się do mieszkańców Scotland Street i choć nadal czułam, że jestem nowa, zaaklimatyzowałam się. Nie wiem dlaczego, ale ze wszystkich bohaterów najbardziej polubiłam Irene- kobietę, którą w rzeczywistości chyba bym zagryzła. Autor tak wspaniale stworzył Irene, że nie mogłam się oprzeć jej „urokowi”. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia dlaczego.

Tego, co zdążyło się w książce opowiadać nie będę. Po pierwsze zapewne pominęłabym najważniejsze, bo nadal od mnogości wątków i kolorytu postaci czuję się trochę zakręcona, po drugie wiem, że gdybym była wierną czytelniczką to za spoilery bym pogryzła, a gdybym zaczynała dopiero przygodę ze Smithem to niewiele by mi to dało.

Niemniej jednak książka wydaje się bardzo fajna. To takie połączenie sielanki z fraszką i odrobiną autoironii. Gdy czytałam o dylematach Matthew w sklepach z ubraniami miałam przed oczyma Szkota z kawału który przestał się jąkać gdy dowiedział się o cenach rozmów z Londynem. A Matthew? Nie wiedząc co zrobić z pieniędzmi kupował w sklepie wszystko, co wpadło mu w oko. Jak dla mnie, całkowicie zakręcone.

The Times miał rację, choć często tak dobre recenzje są mocno przesadzone. Książka idealnie nadaje się jako lekarstwo na chandrę. Radzę tylko nie popełniać mojego błędu i zaprzyjaźnić się z mieszkańcami Scotland Street zaczynając lekturę od tomu pierwszego.

07/10

Miłość buja nad Szkocją, Mccall Smith Alexander, Wydawnictwo MUZA, 2011

Recenzja opublikowana na kobieta20.pl

poniedziałek, 18 lipca 2011

Nora Roberts, Wzburzone fale - Miłość ponad wszystko


Jeśli nie macie ochoty na optymistyczną wakacyjną lekturę, z której dowiecie się, jak piękne może być bezinteresowne postępowanie, nie sięgajcie po tę książkę.
Nie wiem dlaczego, ale wszystkie książki Nory Roberts są ciekawe. Zarówno łzawe romansidła jak i kryminały. „Wzburzone fale” to kolejna udana książka tej autorki. Nora Roberts powieści ma na swoim koncie ponad 200. A każda, którą czytałam zwyczajnie, choć bez fajerwerków, mi się spodobała. Książki Nory Roberts należą do tych, które mają być lekkie i przyjemne. Taka są właśnie „Wzburzone fale.”

Dawno temu do jednego z wielu małych amerykańskich miasteczek przyjeżdża Cameron - młody, doświadczony przez życie chłopak. W czasie próby kradzieży samochodu, zostaje przyłapany przez Raymonda Quinna, który zamiast zadzwonić na policję, postanawia, wraz z żoną Stellą, zaopiekować się krnąbrnym nastolatkiem. W podobnych okolicznościach do domu Quinnów trafiają Etan i Philips.

Właściwa akcja książki toczy się po kilkunastu latach od przygarnięcia trudnych chłopców. Każdy z „braci” dorósł, wyprowadził się z domu i prowadzi swoje życie. Cameron, główny bohater, jeździ beztrosko po całym świecie, wygrywając wyścigi i sypiając z każdą piękną kobietą, jaka mu się nawinie. Jego beztroskie życie przerywa telegram z wiadomością, że Raymond Quinn umiera. Po przyjeździe do domu Cam i jego bracia dostają od ojca zadanie. Po jego śmierci mają się zaopiekować najnowszym „przybłędą”, Sethem.

Chociaż każdy z braci prowadzi zupełnie inny tryb życia, ze względu na obietnicę złożoną ojcu, postanawiają zaopiekować się nowym chłopakiem. Najbardziej rozumie go Cam, który w młodym chłopaku widzi siebie. Rozpoczyna się walka o możliwość opieki nad Sethem oraz wojna o dobre imię Ray’a.

„Wzburzone fale” to świetny wakacyjny kompan. Idealna zarówno na krótki wypad nad wodę, jak i na długą podróż. Autorka, dzięki znanym tylko sobie sposobom, bardzo wciąga czytelnika. I chociaż końcówki można się domyślić po dwóch rozdziałach, ogólna akcja powieści nie jest oklepana. Pod przykrywką płytkiego romansidła skrywają się poważniejsze tematy tj. siła plotki, braterska miłość, problemy z adopcją. Dzięki swojemu optymizmowi i wartkiej akcji nie znudzicie się, a poważne sprawy są przemycone tak zręcznie, że nie zauważycie, iż ta książka traktuje o czymś całkiem poważnym.

07/10

Nora Roberts, Wzburzone fale, Książnica, 2011

recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

sobota, 16 lipca 2011

Lucy Maud Montgomery, Ania z wyspy Księcia Edwarda - Wspomnień czar

Któż nie pamięta rudowłosej piegowatej dziewczynki zwanej Anią z Zielonego Wzgórza? Nie ma chyba na świecie osoby, która nie polubiłaby sieroty z bujną wyobraźnią.
Dziś, dzięki życzeniu autorki, Lucy Maud Montgomery, możemy znów na chwilę przenieść się do czasów dzieciństwa i zanurzyć się we wspomnieniach.

Przed przeczytaniem książki, nigdy nie czytam jej opisu, nie sprawdzam opinii. Nie chcę niepotrzebnie wyrabiać sobie zdania o danej pozycji. Z ostatnim tomem Ani było podobnie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że „Ania z wyspy Księcia Edwarda” to zbiór piętnastu opowiadań, dość luźno związanych z główną bohaterką. Ania, powszechnie nazywana doktorową i jej mąż Gilbert wprawdzie pojawiają się w każdej z krótkich opowieści, lecz ich obecność ogranicza się do kilku zdań, które zamieniają między sobą na temat głównych bohaterów poszczególnych opowiadań.

Jednak to, że Ania nie jest już na pierwszym planie, nie oznacza, że w książce nie znalazło się należne jej miejsce. Ta dzika i nieprzewidywalna kiedyś dziewczynka jest dziś niekwestionowanym autorytetem dla mieszkańców wyspy. Pani Blythe to, doktorowa tamto. Nie ma na wyspie osoby, która przynajmniej kilkanaście razy nie przywołałaby Ani dokonując mniejszych lub większych wyborów.

Nie wiadomo, ile lat ma Ania. Po strzępkach informacji można się domyślić, że ponad 52. Chociaż życie ją doświadczyło, z jej ust nie znika uśmiech, a z oczu iskierki. Wciąż jest w niej coś z dawnej jedenastoletniej dziewczynki.

Co znajdziemy w poszczególnych opowiadaniach? Tak naprawdę wszystko. Książka ta, w sposób bardzo ciekawy, opowiada o życiu. Ślubach, śmierci, dzieciach, małych i dużych skandalach. Bohaterami poszczególnych historii są sąsiedzi i przyjaciele Ani, często ich dzieci- wszak wszyscy się starzeją.

„Ania z wyspy Księcia Edwarda” to książka dla całych pokoleń. Będzie idealna dla nastolatków, młodych dorosłych i tych, którzy przeżywają jesień życia. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

Choćbym nie wiem, jak się starała znaleźć minusy tej pozycji, nie jestem w stanie. Książka jest idealna w każdym calu. Smuci, rozwesela, daje powód do zadumy, zmusza nasz mózg do rozwiązywania zagadek. Lepszego pożegnania z autorką i jej bohaterką nie mogę sobie wyobrazić. Mam nadzieję, że kiedyś w mojej biblioteczce zagoszczą wszystkie części przygód Ani. Są to jedne z niewielu książek, na które warto wydać każde pieniądze.

10/10

Lucy Maud Montgomery, Ania z wyspy Księcia Edwarda, Wydawnictwo Literackie, 2011

recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

środa, 13 lipca 2011

Żmijojad, Wiktor Suworow - Dobre, bo rosyjskie


Książka mrożąca krew w żyłach, wciągająca akcja, bezwzględna walka o władzę… Czy aby na pewno?



Papier zniesie wszystko. Według tego, co mamy okazję przeczytać na okładkach przeróżnych książek, każda z nich powinna zgarniać po kilka nagród na przeróżnych konkursach. Często jest tak, że jedyna akcja, strach i ciekawi bohaterowie istnieją tylko i wyłącznie w opisie pozycji. Szczęśliwie dla mnie „Żmijojad” Wiktora Suworowa spełnia swoje obietnice.

Akcja książki toczy się w Rosji w czasie sprawowania władzy przez Stalina. Kto zna choć trochę historię tego kraju wie, że władzy nigdy nie przejmowano po dobroci i po koleżeńsku. Tytułowego Żmijojada poznajemy podczas jednej z wielu prób „przyjacielskich” zmian na stanowiskach.

Główny bohater, szary, „zwykły” obserwator na dworcu kolejowym, nieoczekiwanie dostaje awans i przeniesienie na stanowisko pomocnika wykonawcy. Nikt, nawet sam zainteresowany,  nie wie, dlaczego. Wkrótce okazuje się, że Żmijojad posiada umiejętności, które komuś są niezbędnie potrzebne. Główny bohater ma fotograficzną pamięć. Wie, kto, kiedy i jakim pociągiem przyjechał, jak był ubrany, co miał na sobie i jak się zachowywał. Dzięki swoim zdolnościom zostaje wciągnięty w grę, na którą niekoniecznie ma ochotę.

W tle przemyka czytelnikowi Luśka- Jolanta, dzielnicowa naganiaczka grupy zajmującej się okradaniem przyjezdnych. W tym samym czasie poznajemy głupie dziewczę, które ryzykując swoją cnotę i życie chadza codziennie na potańcówki do parku. Co łączy ze sobą te trzy, na pierwszy rzut oka zupełnie niezwiązane ze sobą, osoby? Przekonajcie się sami.

„Żmijojad” Wiktora Suworowa to faktycznie książka, w której krew się leje. Autor nie bawi się w poetyckie opisy miasta, nie marnuje cennych kartek na bezsensowne i nic nie wnoszące dialogi. Każda rzecz, każdy ruch i słowo które znalazły się na kartach powieści mają jakieś znaczenie. Przez karty książki przewijają się „zwykli” urzędnicy, pracownicy wyższego szczebla rosyjskich instytucji z którymi nie chcielibyśmy mieć do czynienia, a nawet sam wódz Stalin. Dzięki autorowi poznajemy od kuchni to, czego wiedzieć większość by nie chciała.  Wiktor Suworow to pisarz ukształtowany, który wie czego chce i nie uczy się kosztem czytelników.  

Kimże jest człowiek, który jest w stanie napisać tak prawdziwą książkę jak "Żmijojad" ? To były oficer armii sowieckiej i wywiadu wojskowego GRU. Autor był agentem z krwi i kości. Uciekł do Wielkiej Brytanii, za co zaocznie skazano go na karę śmierci. Pomimo rozpadu ZSRR, decyzji nie zmieniono. Być może dlatego jego książka jest taka, jaka jest. Może opowiada nam znaną sobie historię?

Jeśli interesuje Was historia Rosji, macie ochotę dowiedzieć się, jak wyglądał świat, którego nie pokazują w telewizji lub zwyczajnie lubicie książki które wciągają i są naszpikowane dobrą akcją, zaopatrzcie się w „Żmijojada” i bawcie się dobrze.

9/10


 Żmijojad, Wiktor Suworow, Rebis, 2011

Recenzja opublikowana na kobieta20.pl

poniedziałek, 4 lipca 2011

Wiera Szkolnikowa, Namiestniczka księga II - Ludzie kontra elfy

Minęło 20 lat odkąd Enrissa, Namiestniczka z prawdziwego zdarzenia, rządziła Imperium Anryjskim. Teraz jej miejsce zajęła krucha i niepewna siebie Salome Jasna zupełnie niepodobna do swojej poprzedniczki.
Nowa Namiestniczka z utęsknieniem oczekuje powrotu króla nie przejmuje się losem swojego państwa. Nie interesuje jej sprawowanie władzy, męczy ją nauka nowych rzeczy. Ponieważ Salome nie posiada cech, którymi powinna mieć Namiestniczka, władzę sprawuje de facto Wielka Rada. Namiestniczce odpowiada to… do pewnego momentu.

Salome, jak na kiepską władczynię przystało jest łatwowierna, nie lubi się kłócić, woli ustąpić niż stawić czoła przeciwnościom. Jak łatwo można się domyślić, jest idealnym sprzymierzeńcem wrogów Imperium. Przez swoje uwielbienie dla elfów Salome oddaje nieświadomie w ich ręce część władzy. Ubóstwiane przez nią łagodne i boskie stworzenia są tak naprawdę rządne krwi i pełne nienawiści. W Imperium nagle zaczynają wybuchać bunty. Ludzie mordują elfy, a elfy ludzi. Czy Namiestniczka zmądrzeje i weźmie sprawy w swoje ręce, czy też Imperium pogrąży się w całkowitym chaosie?

Wiera Szkolnikowa w księdze II Namiestniczki nie kontynuuje wątku z księgi pierwszej. Większość bohaterów, których poznaliśmy czytając pierwszą część nie żyje lub jest u kresu swych sił. Witają nas nowi bohaterowie, równie barwni, co poprzednio.

Czy od pierwszego tomu coś się zmieniło? Szkolnikowa dopracowała swoją opowieść. Cały świat przedstawiony w książce jest stworzony bardzo zgrabnie. Myślę, że ktoś mógłby się pokusić o spisanie księgi Imperium, od historii poprzez geografię kończąc na stronie obyczajowej krainy.
Tak jak w pierwszej księdze mamy do czynienia z bardzo wieloma bohaterami. Osoby, które nie potrafią kojarzyć faktów mogą mieć chwilami duże problemy ze skojarzeniem, co w danej chwili się dzieje. Choć na pierwszy rzut oka ta mnogość bohaterów może się wydawać zbędna, każdy ich ruch na prowincjach Imperium ma wpływ na to, co dzieje się w stolicy.

Mam wrażenie, że z książką Szkolnikowej sprawa jest prosta. Albo komuś podoba się świat, do którego zaprasza nas autorka, albo nie. Koło książki nie da się przejść obojętnie, dzięki temu autorka nie wydaje się miałka. W jej sprawie trzeba podjąć szybką decyzję: czytam jej opasłe tomiszcza i jestem zauroczona bohaterami albo ciskam książką w kąt i skazuję Szkolnikową na potępienie.

Streszczanie książki w żadnym wypadku nie ma sensu. Samo opowiedzenie treści książki nic w sobie nie ma i nic potencjalnemu czytelnikowi nie da. Tam się kochają, tam mordują, gdzie indziej swatają na siłę, w jeszcze innym miejscu tną zakazane drzewa ściągając na siebie gniew nieśmiertelnych. A wszystko to ma jakiś głębszy sens. czemuś służy. Mały kamyk zrzucony nieuważnie ze wzgórza w rozdziale pierwszym wywoła wielką lawinę w ostatnim. Aby zrozumieć, trzeba niestety książkę przeczytać.

Mi osobiście w części pierwszej wiele rzeczy przeszkadzało dopóki nie odkryłam, że tak naprawdę Namiestniczka przywiązuje do siebie czytelnika. Wprawdzie książka nie wciąga jak rzeka, ale jest w niej coś takiego, że złego słowa na książkę i autorkę nie dam powiedzieć. 



8/10




Wiera Szkolnikowa, Namiestniczka księga II, Prószyński, 2011

recenzja opublikowana na kobieta20.pl