piątek, 25 marca 2011

Kate Griffin, Szaleństwo aniołów - Cudowne ocalenie


„[…] W dzisiejszych czasach magia nie kryje się już w pnączach i drzewach. Skupia się tam, gdzie można znaleźć większą część życia, jarzącą się obecnie neonowym blaskiem” takie oto motto przyświeca książce Kate Griffin poświęconej… aniołom? Zmaganiom dobra ze złem? czarnoksiężnikom?


Książki dzielą się na kilka kategorii. Te, które wciągają czytelnika od samego początku i trzymają w napięciu do ostatniej strony, te, które nie wciągają w ogóle, które odkładamy z niesmakiem i takie, które początkowo wciągają, a potem zaczynają nużyć. „Szaleństwo aniołów czyli zmartwychwstanie Matthew Switfa” choć początkowo wydaje się ciekawa, nie pozostawiła we mnie tego czegoś, co sprawia, że kwalifikuję książki do ulubionych.

Głównego bohatera spotykamy w momencie jego zmartwychwstania. Budzi się on w swoim dawnym domu, bezbronny i osłabiony. Jego dom jest już jednak zamieszkany przez nowych lokatorów.  Gdyby Matthew był zwykłym człowiekiem, być może czułby się dziwnie. Lecz nasz bohater  jest czarnoksiężnikiem, więc nic co ludzkie i nieludzkie, nie jest mu obce. Matthew, nie mniej zdezorientowany niż czytelnik, wyrusza w miasto, by po chwili stoczyć pierwszą z wielu swoich walk. Co w tym niezwykłego? Otóż jego pierwszy przeciwnik składa się ze śmieci walających się po ulicach magicznego miasta, a jego duszą rządzi skrawek papieru z zapisanymi zaklęciami. Szybko okazuje się, że akcja będzie bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na początku. Przyjaciele Matthew zginęli w tajemniczych okolicznościach. Zarówno z tymi zgonami, jak i z niespodziewanym ożywieniem bohatera ma związek jedna osoba. Mężczyzna musi się zmierzyć ze złem, dowiedzieć się, kto ponownie powołał go do życia i zemścić się za uśmiercenie.


Książka, choć maniaków urban fantasy zapewne wciągnie, przeciętnego czytelnika może nie poruszyć. Autorka nie wnosi do literatury nic, czego do tej pory byśmy nie widzieli. Chociaż autorka w sposób umiejętny wprowadza nas w akcję, nie podaje nam wszystkich szczegółów na tacy i wielu rzeczy musimy się domyślać razem z bohaterem, książkę czytało mi się jakoś topornie. Teoretycznie książka zbudowana jest bardzo dobrze, miasto, dla osób „upoważnionych”, magiczne, pełne znaków, jest nie tylko szarnym tłem powieści, lecz żyje razem z bohaterami. Odczuwałam w nim chwilami magię Petersburga z opowiadań Czechowa. Losy bohatera są zarówno dla nas jak i dla niego tajemnicą, uczymy się wszystkiego razem z nim. Mimo wszystko, w książce brakuje mi tego czegoś, co zachęciłoby mnie to automatycznego sięgnięcia po tom następny.


Jeśli jednak chcecie się dowiedzieć, dlaczego bohater na okładce posiada skrzydła, kim są tytułowe anioły i gdzie mieszkają, sięgnijcie po książkę i cieszcie się magią życia, którą można znaleźć wszędzie. O ile wiemy, gdzie jej szukać.

3/10

Kate Griffin, Szaleństwo aniołów, Wydawnictwo MAG, 2011

recenzja opublikowana na kobieta20.pl

3 komentarze:

  1. Gdzieś o niej chyba już czytałam... Lubię książki fantasy, ale ta mnie jakoś nie przekonuje... Może za wcześnie na uprzedzenia, ale tak jakoś mam...

    OdpowiedzUsuń
  2. nigdy nie czytałam urban fantasy, więc może czas zacząć? w każdym razie recenzją mnie zachęciłaś.

    OdpowiedzUsuń
  3. ostatnio mam "fazę na anioły" więc z ciekawości się za nią rozejrzę :)

    OdpowiedzUsuń