czwartek, 30 maja 2013

Demony Da Vinci 2013

Demony Da Vinci (Da Vinci Demons) to amerykański serial stworzony przez Davida Samuela Goyer'a. Jak sam tytuł wskazuje, serial opowiada nieznaną nam historię wielkiego Leonarda w czasach renesansu. Florencja, jego dom, w przeciwieństwie do Rzymu, jest miejscem, gdzie ceni się kulturę, sztukę i naukę. Według Papieża Florencja to miejsce moralnej zgnilizny, Sodomii i Gomorii. Coś w tym jest. Szkoda tylko, że to nie Leonardo i jemu podobni sypiają z nieletnimi chłopcami, zarzynając je jak barany...

Leonardo Da Vinci(Tom Riley), "Artysta" jak mówią o nim z pogardą jego wrogowie, to 25 letni wynalazca, malarz. W głowie ma wiele marzeń, które pragnie spełnić. Część z nich udaje mu się urzeczywistnić już w pierwszych odcinkach serialu. 

Przypadkiem lub nie Leonardo ładuje się ze swoimi pomysłami w sam środek rozpoczynającej się wojny między Wawrzyńcem Medyceuszem(Lorenzo Medici) władcą Florencji w tej roli Elliot Cowan, a hrabią Girolamo Riario (Blake Ritson) wysłannikiem Papieża Sykstusa IV. 

Gdyby Demony Da Vinci opowiadały tylko o tym, chyba bym tego serialu nie oglądała. To, co mnie zaciekawiło i wciągnęło to magia. Najprawdziwsza magia wiedzą zwana. Pewnego dnia Leonardo spotyka Turka Al-Rahima i dowiaduje się, że
“I am the Son of Earth and Starry Heaven. I am thirsty, please give me something to drink from the fountain of memory

 Okazuje się, że Leonardo może odnaleźć tajemniczą Księgi Liści. Nie będzie to proste samo w sobie, a po dodaniu, że na księgę wiedzy poluje również Rzym... no cóż. Da Vinci czekają nie lada wyzwania.

Plusem serialu jest to, że twórca David S Goyer postarał się i poszperał trochę w historii. Tutaj coś o Wawrzyńcu, a tu o Leo (bardziej wiarygodnych źródeł szukać mi się niestety nie chciało). Dużo rzeczy pokazanych w serialu się zgadza. Na korzyść Goyera przemawia również to, że brał udział w tworzeniu takich filmów jak Ghost Rider, Jumper, Batman, Blade.

Jeśli kogoś interesuje historia pomieszana z fantastyką i lubi seriale to zachęcam do obejrzenia.








niedziela, 19 maja 2013

Ocalały Sam Pivnik

Będzin, 1 września 1939 roku. Szmuel Piwnik. Tego dnia żydowski chłopiec powinien świętować swoje trzynaste urodziny.  Jednak nie jego urodziny były najważniejsze. Ważniejsze było to, że Niemcy weszli do Polski. Przez jakiś czas rodzina Piwników żyła w miarę normalnie. Jednak z dnia na dzień wojska niemieckie posuwały się coraz dalej, a spokój codziennego życia ustępował coraz większemu niepokojowi. W 1943 stało się. Niemcy weszli do miasta. Tak skończył się świat Szmuela. W tym dniu zaczęło się jego nowe życie. Przez prawie rok rodzinie Piwników udawało się jakimś cudem uniknąć przeprowadzki do getta. W końcu jednak nie mieli już siły. Z własnej woli poszli do getta Kamionka 6. Musiał patrzeć jak rozpada się jego świat, jak giną jego sąsiedzi i znajomi.






Autor przeżył kilka selekcji. W ich trakcie mniej szczęścia miała reszta jego rodziny: matka i ojciec, młodsza siostra Chana i młodsi bracia Meir, Wolf oraz Józef. Starsza siostra została zamordowana kilka dni później. Tylko Sam Pivnik miał "szczęście". Ocalał. Kilka, kilkanaście, kilkaset razy. Przeżył selekcje, przeżył tyfus, przeżył, przeżył, przeżył. Ciągle i ciągle, każdy kolejny dzień. Miał "szczęście" dostać "dobrą" posadę,  dzięki której miał dostęp do żywności i majątków kolejnych więźniów przywożonych do obozu. Szczęście w nieszczęściu sprzyjało mu aż do maja 1945 roku, gdy został wyzwolony przez Armię Brytyjską.

Ocalały to przejmująca historia życia Sama Pivnika. Historia autobiograficzna. Wstrząsająca. Prawdziwa. To naprawdę miało miejsce. Nie ma tu fikcji, koloryzowania. Tak było zaledwie 70 lat temu. Przerażające. Trudno recenzuje się takie książki. Bo czy taka książka może być wciągająca, interesująca? Czy bohater może być ciekawy? Czy autor dobrze dobrał miejsce akcji? Czy tego typu książki można oceniać? Moim zdaniem nie. Takie książki się czyta, myśli się o nich, analizuje, płacze się nad losem bohaterów, ale tego typu książek jako takich nie jestem w stanie ocenić.

Po przeczytaniu Ocalałego szybko doszłam do wniosku, że bardzo mało wiemy o Ocalałych. Ogólnie bardzo mało wiemy o naszej historii najnowszej. A powinniśmy wiedzieć więcej. O wiele więcej. Życzę więc sobie i Wam abyśmy zgłębiali takie tematy. Życzę sobie, aby moje dzieci uczyły się kiedyś o tych wydarzeniach, czytały takie jak ta książki.

Ocalały Sam Pivnik, Prószyński i S-ka, 2013

Za lekcję historii dziękuję wydawnictwu





środa, 8 maja 2013

Moje syberyjskie podróże Kazimierz Sowa

A gdyby tak... Wyobraź sobie, że jesteś księdzem. Mądrym i przy tym wyluzowanym księdzem. Za dużo? No to może tak. Wyobraź sobie, że znasz mądrego i przy tym wyluzowanego księdza, z którym przysłowiowe konie można kraść. Taki jest właśnie autor książki "Moje syberyjskie podróże" Kazimierz Sowa.

O czym traktuje ta książka? Nie będzie to nic odkrywczego. O podróżach po Syberii. To swego rodzaju pamiętnik, chociaż bez dat. Gdyby ksiądz Kazimierz prowadził blog podróżniczy, miałby tysiące czytelników, a pod każdym wpisem byłoby mnóstwo pozytywnych komentarzy. Skąd to wiem? Inaczej się nie da. Książka jest tak fajnie napisana, że jestem tego pewna.






"Syberię pokochałem za jej bezkres, niepowtarzalny urok krajobrazów i
gościnę, której doświadczy każdy, kto lubi ludzi.
Ta kraina przez Polaków bywa często nazywana "nieludzką ziemią". Tam, na
każdym niemal kroku widać ślady, jakie zostawiły po sobie lata carskich
zsyłek i okres komunistycznego terroru. Ale dla dzisiejszych mieszkańców
tej największej geograficznie i najbogatszej części Rosji Syberia jest
domem i miejscem normalnego życia. Żeby to zrozumieć, trzeba tam
pojechać i trochę pobyć z rdzennymi czy "przyszywanymi" współczesnymi
Sybirakami. Pójść z nimi do bani, pojechać na rybałkę, przypomnieć sobie
język (którego tak niechętnie uczyliśmy się w szkole), pośpiewać
rosyjskie pieśni, a czasem napić się wódki.
Kiedy niedawno znajomy zapytał mnie: "Co cię na tę Syberię tak ciągnie",
nie umiałem szybko i jednoznacznie odpowiedzieć. W ciągu ostatnich kilku
lat bywam tam co najmniej dwa razy w roku i wciąż odnajduję nowe
miejsca, które "jeszcze muszę zobaczyć", a swoista surowość i czasem
jakieś prozaiczne utrudnienia wcale mnie do tych podróży nie
zniechęcają. Przeciwnie, nadal mam ochotę kolejny raz tam pojechać."

Moje syberyjskie podróże" podzielone są na 14 rozdziałów po około 20 stron. Każdy z nich ciekawy, wciągający i dający nadzieję na ciekawy ciąg dalszy. Kto po księdzu spodziewałby się luzu? Ja poznałam tylko jednego swobodnego księdza. Reszta była jakaś taka niedostępna, patetyczna. Ksiądz nie kojarzy mi się w wyluzowanym facetem, z którym można zwiedzać świat. Jak widać tacy się jednak zdarzają. Ile ja bym dała za znajomość w takim.

W swoich notatkach ksiądz Kazimierz opisuje prostą i piękną Syberię. Opowiada o tym jak zaczęła się jego miłość do tej części świata. A zaczęła się dość zwyczajnie. Jak każdy chcący napisać pracę magisterską trzeba sobie wybrać temat. Kazimierz Sowa wybrał taki o najnowszych dziełach Kościoła. Dzięki przypadkowy zaczął czytać o kościele na Uralem. Zaczął podróżować po Syberii nie ruszając się na krok. Dopiero kilka lat później udało mu się na własne oczy zobaczyć to, o czym czytał. Ksiądz Kazimierz pisze o tym, co widzi. Kościoły, muzea, ludzie, kultura, historia wyryta na cmentarzach, rozmowy z rodzinami polskich zesłańców. A wszystko to czyta się tak, jakby przyjaciel wysyłał nam listy z podróży. I pod koniec każdego z nich dochodzimy do wniosku, że nie możemy doczekać się następnego.

Moje syberyjskie podróże, Kazimierz Sowa, Świat Książki, 2013

Za książkę dziękuję wydawnictwu