niedziela, 24 lutego 2013

Gaumardżos Anna Dziewit-Meller Marcin Meller

"To jest Gruzja! Pełna smaków, zapachów, wyjątkowej muzyki, iście bajkowych krajobrazów, niezwykłych i życzliwych ludzi, niezliczonych anegdot towarzyskich. W tą niezwykłą podróż zabierają nas autorzy Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller. Opowiadają jak podróżowali od gór po morskie wybrzeża, biesiadowali podczas tradycyjnych uczt, rozmawiali o radościach i kłopotach..."

Gruzja zawsze kojarzyła mi się z dobrym winem i dobrym jedzeniem. A jeśli wino i jedzenie są dobre, to ludzie również muszą być wspaniali. Postanowiłam to sprawdzić słuchając zapisków Marcina Mellera i jego żony Anny z wypraw do Gruzji. Okazało się, że miałam rację. Ich opowieści, spostrzeżenia... wszystko wskazuje na to, że Gruzja to niesamowity kraj z cudownymi mieszkańcami. Gościnnymi, szczerymi, kochającymi życie.

Z opowieści Marcina i Ani dowiemy się wielu ciekawych rzeczy: jak powinna wyglądać porządna biesiada, co oznacza dla Gruzinów przyjaźń, gdzie najlepiej omawiać wszystkie sprawy, ile trwa w Gruzji godzina, jak wygląda podróżowanie z Gruzinami w praktyce, co to znaczy miłość po gruzińsku. Wszystkie te zapiski są fascynujące. Jest jednak jedno "ale". Bardzo dla mnie ważne. Tej książki nie da się słuchać bez dłuższych przerw. (i tu rada dla wszystkich autorów książek: to, że potrafisz pisać nie oznacza, że potrafisz czytać). Książki słuchało się koszmarnie. Głos Marcina Mellera jest, niestety, nie do zniesienia. Miałam wrażenie jakbym słuchała wypoconego wypracowania dukanego przez ucznia, który pierwszy raz zobaczył niewyraźnie napisany tekst. Do tego fatalna dykcja i jakby wada wymowy. Części CZYTANE przez Marcina były jak wykład z filozofii czytany ze starego kajecika przez znudzonego profesora. Jak można coś takiego zrobić własnej książce! Przecież on powinien opowiadać o swoich przygodach z zapałem i fascynacją, a nie czytać jakby chciał powiedzieć "Długo jeszcze?". Części czytane przez Anię "wyglądają" o niebo lepiej, ale po pewnym czasie jej głos zaczyna nużyć, a lektor nie może męczyć słuchacza. To niedopuszczalne. Poza tym (tu ukłon w stronę P. Fronczewskiego) nieważne czy lektor czyta części męskie czy żeńskie- czytelnikowi ma to się nie rzucać " w oczy". To powinno przelatywać gdzieś obok, a w głowie powinny zostać wydarzenia, a nie głos lektora. I tego mi zabrakło u Ani. Gdy czytała coś, co przytrafiło się Marcinowi, miałam wrażenie sztuczności. Słyszę głos kobiety wymawiającej męskie końcówki. Musiałam zrobić sobie kilka dłuższych przerw aby to przetrwać, a i tak do końca nie wiedziałam czy dam radę. W pewnym momencie miałam nadzieję, że ten rozdział jest tym ostatnim.

Nie mam nic przeciwko książce, bo wspomnienia w niej opowiedziane są cudowne. Zazdroszczę autorom ich wypraw, przygód i przyjaciół. Niestety w tym przypadku audiobook okazał się niewypałem. Może gdyby rolę lektora powierzono komuś innemu...

Gaumardżos, Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller, Świat Książki, 2011

Za egzemplarz dziękuję





Jeśli sami macie ochotę sprawdzić, jak słucha się Gaumardżos zapraszam tutaj

Tym, którzy są zafascynowani Gruzją i tym, którzy dopiero chcieliby się czegoś ciekawego dowiedzieć polecam stronę.

wtorek, 19 lutego 2013

Celebryci i śmierć Nora Roberts (J.D. Robb)

 "Celebryci i śmierć" to 35 książka z serii "In Death" Nory Roberts, piszącej pod pseudonimem J.D. Robb, której główną bohaterką jest porucznik Eve Dallas.

Eva doczekała się filmu o perypetiach swoich i Peabody. Nie jest tym faktem zachwycona, ale co zrobić? Gdy zostaje zaproszona na plan filmowy, czuje się dziwnie. Aktorka grająca Eve jest do niej bliźniaczo podobna. Nawet ruchy ma podobne, co strasznie denerwuje panią porucznik. Cała szopka związana z filmem ją wkurza. Zupełnie innego zdania jest Peabody, która jest zachwycona "swoim" występem w filmie, mniej jednak podoba jej się odtwórczyni "jej" roli K.T. Harris, która jest wyniosła oraz opryskliwa. Zauważa to również Eve.

Po ukończeniu zdjęć do filmu Eve pozostaje tylko pojawić się na przyjęciu i praktycznie będzie miała to wszystko z głowy. Niestety podczas przyjęcia K.T. Harris zostaje znaleziona martwa. Komu mogło zależeć na pozbyciu się wkurzającej aktorki? Chyba wszystkim razem i każdemu z osobna. Śmierć aktorki to również doskonały sposób na wypromowanie filmu. Podejrzani są wszyscy, którzy byli na przyjęciu. A każdy z nich ma wiele do ukrycia. Sama Eve ponownie czuje się dziwnie. Będzie musiała poprowadzić śledztwo, jest jednym ze świadków wydarzenia, a na dodatek każde spojrzenie na K.T. Harris przypomina jej o Peabody. To będzie strasznie dziwne.

Od pierwszego zetknięcia z Norą Roberts bardzo ją polubiłam. Kiedy pisze romanse, są one idealne. Gdy zabiera się za książkę obyczajową czyta się ją z przyjemnością. Gdy Nora sięga po pióro jako J.D. Robb z góry wiem, że nie będę zawiedziona. To będzie kryminał na dobrym poziomie.

Chociaż "Celebryci i śmierć" to już 35 książka o Eve Dallas, czytelnik nie czuje znużenia główną bohaterką. Najwyraźniej nie czuje go również autorka, ponieważ książkę czyta się świetnie, można ją połknąć w ciągu jednego popołudnia. Dziwi mnie, że J.D. Robb ma jeszcze pomysły na fabułę i bohaterów. I jedno i drugie nadal jest na bardzo wysokim poziomie.

Do książki przyczepić się chyba nie sposób. Nie znalazłam niczego, na co mogłabym narzekać. Są zwroty akcji, są ciekawi bohaterowie, są nieoklepane dialogi, ciekawy pomysł na fabułę. Można powiedzieć: książka idealna. Prawie. Zastanawia mnie, jak to możliwe, aby główna bohaterka, Eve Dallas mogła prowadzić śledztwo w sprawie, w której jest świadkiem, w sprawie, w której występuje prywatnie. Jak może szukać mordercy osoby, której nie lubiła, która ją wkurzała i sama miała ochotę strzelić jej w łeb?

Jeśli ktoś lubi kryminały - polecam. Jeśli ktoś zna tylko romantyczną stronę Nory Roberts- polecam. Jeśli ktoś zdążył już polubić Eve Dallas- polecam. Nie polecam tylko tym, którzy uważają, że tylko Agatha Christie potrafi stworzyć dobry kryminał. Nora Roberts jest dobra, ale Agathy Christie nie pobije nigdy.


Nora Roberts (J.D. Robb), Celebryci i śmierć,  Prószyński, 2012


recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

poniedziałek, 11 lutego 2013

Byłem ziemniaczanym oligarchą John Mole

John Mole wśród dzikich plemion. Tak naprawdę to nie wśród dzikich plemion lecz wśród Rosjan, ale dla Anglika Rosja okazała się miejscem naprawdę dzikim, o czym można przekonać się w książce „Byłem ziemniaczanym oligarchą. Jak prowadzić biznes w Rosji i nie zwariować”.

„Szykuje się Coś Wielkiego” te słowa zawsze wypowiadał John, gdy wpadał mu do głowy jakiś super hiper pomysł. I tym razem coś takiego powiedział, ale nie w swoim zacisznym domu w Anglii, lecz w odległej Rosji, męcząc się w saunie z nowym znajomym. Z czym kojarzy Ci się Rosja? Kawiorem? Z wódką? Kapustą? Kaszą? A może dobrą literaturą? Dobrze, ale nie o tym pomyślał John. Rosja kojarzy mu się z… ziemniakami. Więc może stworzyć sieć restauracji, które cieszą się powodzeniem w Anglii? Pieczone ziemniaki z dodatkami na przykład. Oczywiście na modłę rosyjską, a nie angielską. „Znaczit, nie ma najmniejszych szans” mówi Misza, a Jonh już wie, że jeśli coś jest super, to jest do d…, a jeśli się nie da, znaczy że się da i pomysł jest trafiony! Jest tylko mały problem. „Sprzedawać ziemniaki Rosjanom? A może śnieg Eskimosom? Nie jeździ się z samowarem do Tuły”.

John Mole postanowił spróbować. Czy mu się udało i czy znana w całej Rosji „Kroszka Kartoszka” to własność Johna Mole? Sprawdźcie.

„Byłem ziemniaczanym oligarchą. Jak prowadzić biznes w Rosji i nie zwariować” to jedna z fajniejszych książek, które ostatnio czytałam. Być może dlatego, że dotyczy Rosji? A może dlatego, że autor i bohater zarazem jest człowiekiem, który potrafi cudownie opowiadać? I to, i to. „Byłem ziemniaczanym oligarchą” to bardzo ciekawa i optymistyczna (chyba) opowieść o próbie zorganizowania biznesu w nowej Rosji. Nie wszystko da się jednak załatwić za pomocą uśmiechu, wiedzy i dobrych pomysłów. Czasem trzeba dać łapówkę, czasem poznać przyjaciela przyjaciół, a czasem kombinować jak koń pod górkę. Najczęściej trzeba jednak robić to wszystko jednocześnie, ponieważ to jest Rosja właśnie. Innym system myślenia, inne poglądy, przyzwyczajenia, „tradycja”. Tam wszystko jest inne. Inne, a zarazem przyciągające.

Masz wrażenie, że w Polsce załatwienie czegoś graniczy z cudem? Że Polska to kraj absurdów? Że aby do czegoś dojść musimy wykazać się sprytem i kombinatorstwem? Jeśli tak, spróbuj czasem załatwić coś w Rosji.

Czytając książkę czułam, że jej autor zakochał się w Rosji dokładnie tak jak ja. W jej charakterze, mieszkańcach. Chociaż ich sposób myślenia może się wydawać dziwny, to nie sposób ich nie pokochać.


John Mole, Byłem ziemniaczanym oligarchą. Jak prowadzić biznes w Rosji i nie zwariować, Carta Blanca, 2012


recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

wtorek, 5 lutego 2013

Opowieści z miasta wdów i kroniki z ziemi mężczyzn James Canon

Mariquita, 15 listopada 1992 "Dzień, w którym zniknęli mężczyźni". Niedziela, taka jak wszystkie od iluś lat. Zaczęła się tak samo jak setki innych, lecz inaczej skończyła. W słoneczny dzień wkroczyli do miasta partyzanci mówiąc, że szukają chętnych do walki z Kolumbijczykami. Chętnych nie było, więc znaleźli ich sami. Ci, którzy nie chcieli "dobrowolnie" się przyłączyć, zginęli. W Mariquice zostali tylko dwaj mężczyźni. Ksiądz i nastolatek, który został przez matkę ukryty pod damskimi fatałaszkami. Miasto bez mężczyzn, gdzieś na kolumbijskim zadupiu. Budynki skazane na zagładę, mieszkańcy na śmierć głodową.

Nie wszyscy mają jednak ochotę umierać. Żyć ma ochotę na przykład wdowa po sierżancie policji- Rosalba. Widząc, że "nicnierobienie" nie poprawi sytuacji miasta. Gdy wojsko przyjeżdża oszacować straty Rosalba najgłośniej domaga się pomocy, na co wojskowi mianują ją naczelniczką.  Co wyniknie z jej zarządzania miastem? Czy Mariquita ma szansę na przetrwanie? W jakiej formie?

 Przyznam się szczerze, że rzadko sięgam po "egzotyczną" literaturę. A powieść kolumbijska jest dla mnie zdecydowanie egzotyczna. Cieszę się jednak, że tytuł i streszczenie książki mnie przyciągnęły. Naprawdę nie żałuję. Opowieści z miasta wdów i kroniki z ziemi mężczyzn to debiut Jamesa Canona. Bardzo udany debiut. Książka jest niebanalna i bardzo ciekawa. Tematyka nieoklepana, bohaterowie nietuzinkowi. Czego chcieć więcej? 

W książce Opowieści z miasta wdów i kroniki z ziemi mężczyzn poruszane są bardzo ciekawe zagadnienia. Jednym z nich jest samowystarczalność kobiet, możliwość przetrwania w świecie bez mężczyzn. Trochę mi to przypomniało Seksmisję z tą różnicą, że tutaj kobiety zostały zmuszone do bycia samowystarczalnymi i brakowało im mężczyzn. Nauczyły się uprawiać ziemię, hodować zwierzęta, dbać o siebie, nauczyły się nawet kochać z sobą. Nie zmieniło to jednak faktu, że świadomie bądź nie, tęskniły za głupimi chłopami, którzy poza dziećmi i siniakami nic im nie dali. 

Tym, którzy nie czytali książki zdradzę pewną tajemnicę. Mariquita przetrwała. Nie jest to jednak najważniejsze. Ważne jest w jaki sposób to się stało, jakie zmiany musiały nastąpić w mieści i jego mieszkańcach. Jak poszczególnie mieszkanki miasteczka ulegały tej przemianie. Nie jest ważny efekt końcowy, lecz sposób w jaki do niego doszło. I właśnie dla tej drogi przez mękę warto sięgnąć po książkę. Warto sprawdzić, ile wart jest człowiek, ile może osiągnąć, jakie przemiany mogą w nim zachodzić gdy jest do czegoś zmuszony. 

 Opowieści z miasta wdów i kroniki z ziemi mężczyzn, James Canon, Świat Książki, 2012

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu