Czyli o tym, czy Szkoci to ciekawy i interesujący naród, czy też taki, jaki znamy z kawałów o Szkotach.
Według The Times’a „książki McCall Smitha są jak gorące kakao w mroźny wieczór, jak ciepła bielizna na zimowe dni. Powinny być zapisywane przez lekarzy jako lek na zimową chandrę”. Czy faktycznie?
Wierni czytelnicy książek Smitha doczekali się trzeciego tomu serii „44 Scotland Street”. Życie bohaterów z którymi bardzo łatwo się zżyć zmieniło się ostatnimi czasy. Domenica wyjechała prowadzić badania na drugim końcu świata, Bruce postanowił przeprowadzić się do Londynu, Pat rozpoczęła studia, Matthew usiłuje sobie poradzić z dużą sumą pieniędzy.
Brzmi trochę jak telenowela, prawda? Gdy przeczytałam pierwszy „rozdział” pod tytułem „Co zdarzyło się do tej pory” miałam mieszane uczucia. Po pierwsze nie byłam pewna, czy uda mi się zaprzyjaźnić z bohaterami książki skoro poznałam ich dopiero teraz, po drugie czułam się trochę jak nowa sąsiadka na przyjęciu starych przyjaciół. Czułam się sztucznie i obco, nie wiedziałam jak ustosunkować się do nowinek, które zaczęły mnie dosłownie torpedować z każdej strony.
Potem było o wiele lepiej. Szybko przyzwyczaiłam się do mieszkańców Scotland Street i choć nadal czułam, że jestem nowa, zaaklimatyzowałam się. Nie wiem dlaczego, ale ze wszystkich bohaterów najbardziej polubiłam Irene- kobietę, którą w rzeczywistości chyba bym zagryzła. Autor tak wspaniale stworzył Irene, że nie mogłam się oprzeć jej „urokowi”. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia dlaczego.
Tego, co zdążyło się w książce opowiadać nie będę. Po pierwsze zapewne pominęłabym najważniejsze, bo nadal od mnogości wątków i kolorytu postaci czuję się trochę zakręcona, po drugie wiem, że gdybym była wierną czytelniczką to za spoilery bym pogryzła, a gdybym zaczynała dopiero przygodę ze Smithem to niewiele by mi to dało.
Niemniej jednak książka wydaje się bardzo fajna. To takie połączenie sielanki z fraszką i odrobiną autoironii. Gdy czytałam o dylematach Matthew w sklepach z ubraniami miałam przed oczyma Szkota z kawału który przestał się jąkać gdy dowiedział się o cenach rozmów z Londynem. A Matthew? Nie wiedząc co zrobić z pieniędzmi kupował w sklepie wszystko, co wpadło mu w oko. Jak dla mnie, całkowicie zakręcone.
The Times miał rację, choć często tak dobre recenzje są mocno przesadzone. Książka idealnie nadaje się jako lekarstwo na chandrę. Radzę tylko nie popełniać mojego błędu i zaprzyjaźnić się z mieszkańcami Scotland Street zaczynając lekturę od tomu pierwszego.
07/10
Miłość buja nad Szkocją, Mccall Smith Alexander, Wydawnictwo MUZA, 2011
Recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Całą serię mam w planach i z chęcią przeczytam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
nie znam, lecz zaciekawiłaś mnie swą recenzją dlatego chętnie poczytam te książkę.
OdpowiedzUsuń