Często czytając prawdziwe historie nie możemy uwierzyć w ich prawdziwość i wydaje się nam, że to fikcja. Rzadziej, że czytając zmyśloną historię mamy wrażenie, że to mogło wydarzyć się naprawdę.
Tytuł recenzji, to tak naprawdę podtytuł książki. Oddaje on jednak idealnie to, co można by w jednym zdaniu napisać o powieści Sary Gruen. „Woda dla słoni” pokazuje, że na świecie nie ma nic bardziej zaskakującego i spektakularnego niż ludzkie życie.
Głównym bohaterem jest Jakob Jankowski, student weterynarii polskiego pochodzenia mieszkający w USA. Po tragicznej śmierci rodziców dowiaduje się, że jego ojciec, również weterynarz od dawna przyjmował zapłatę za leczenie w naturze, a dodatkowo rodzice Jakoba, aby opłacić jego studia wzięli kredyt pod hipotekę ich domu i nie spłacali go. Chłopakowi nie pozostaje nic innego jak tylko zabrać kilka swoich rzeczy i się wyprowadzić. Z radosnego i myślącego o seksie chłopaka z dnia na dzień Jakob musi stać się odpowiedzialny. Chociaż od ukończenia studiów i uzyskania dyplomu dzieli go tylko egzamin, bohater wychodzi z niego i wyrusza w świat.
Tutaj właśnie zaczyna się niesamowita historia. Jakob przypadkiem wskakuje do pociągu którym jedzie trupa cyrkowa. Dzięki swojej wiedzy o zwierzętach, właściciel chylącego się ku bankructwu przybytku zatrudnia chłopaka… Co dalej? Przeczytajcie, a na pewno nie pożałujecie. Mogę tylko dodać, że w życiu Jakoba pojawi się piękna Marlena, a całą historię opowiada stary Jakob żyjący w domu starców.
Dla kogo książka? Dla wszystkich bez wyjątku: dużych i małych, mężczyzn i kobiet. Nie jest to romansidło. To raczej połączenie powieści obyczajowej z przygodową, więc panowie również powinny się dobrze bawić przy lekturze. Ze względu na brak niechlujstwa jest idealna do czytania zarówno po kilka minut w autobusach (nie zapomnimy o czym czytaliśmy i nie będziemy mieć problemów z powrotem do wątku), jak i kilkugodzinnych podróży, ponieważ akcja wciąga jak rwący potok, więc się nie znudzimy opowieścią.
„Woda dla słoni” ma dla mnie jeden minus. Zanim przeczytałam książkę widziałam film. Przez to nie mogę się opędzić od echa koszmarnego polskiego w ustach aktorów i Jakoba z gębą Pattisona. A tak miałam ochotę wyobrazić sobie przystojnego Jakoba… I nic. Siła filmu zwyciężyła. Poza tymi drobnymi mankamentami, które nie leżą po stronie książki byłam wniebowzięta, więc ze spokojnym sumieniem mogę dodać Wodę dla słoni do swojej biblioteczki
09/10
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Ja oglądałam film i dla mnie to jednak jest romansidło, tylko takie bardziej ckliwe.
OdpowiedzUsuńMój chłopak zarzucał mi po seansie tego filmu, że jestem mało romantyczna, bo jemu się bardzo podobało :).
w książce historia jest lepiej opowiedziana i wychodzi obyczajówka z elementami przygody. Kino ma to do siebie, że trzeba obsadzić przystojniaka, słodką blondi i zrobić "sweet" nastrój żeby przyciągnąć widownię.
OdpowiedzUsuńCzytałam, film też widziałam i wcale aż tak mi Pattinson nie przeszkadzał, choć fanką tego pana nie jestem ;)
OdpowiedzUsuńFilm mam w planach ale chyba najpierw jednak za książkę się wezmę (choć początkowo miałam inny zamiar) ;)
OdpowiedzUsuńJa filmu nie oglądałam, lecz książkę mam i zamierzam na dniach ja przeczytać i ciekawa jestem własnego odbioru.
OdpowiedzUsuńKsiążkę czytałam i bardzo mi się podobała. Film mam w planach:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
A to Pattison gra w tym filmie? Mimo dużej sympatii do niego jakoś nie pasuje mi on do Wody... A co do samej książki to pewnie kiedyś po nią sięgnę ;)
OdpowiedzUsuń