piątek, 18 listopada 2011

Kreatywny Klub Dyskusyjny #11: Czy boimy się czytać polskich autorów?

Kreatywny Klub Dyskusyjny skupia miłośników książek, którym niestraszne są długie dysputy na tematy (około)literackie. Jeżeli jesteś zainteresowany dialogiem z innymi molami książkowymi - w każdą środę włącz się do nowej dyskusji! Odpowiedz na pytania związane z tematem (zawsze jest ich kilka), a potem opowiedz, do jakich refleksji skłonił Cię dany problem. Możesz rozpocząć dyskusję u siebie na blogu (koniecznie podaj link, dodam go do bazy KKD) i/lub dołączyć do wymiany zdań, jaka wywiąże się pod danym postem, oznaczonym logo Kreatywnego Klubu Dyskusyjnego. Zainteresowany? Znakomicie! Zachęcam do wymiany poglądów :)
"Łolaboga". Pytanie "Co więc robić? Łagodniej traktować rodzimych autorów? Omijać polską literaturę? A może "ryzykować" i nie przejmować się niczym?" chciałoby się skomentować tak jak pisałam już kilka razy na AK: Nie czytam. No ale niech będzie więcej.

Najłatwiej jest z autorami wąchającymi kwiatki od spodu. Przecież Mickiewicz, Prus, czy Konopnicka nie wyjdą z grobu i nie powiedzą "nie znasz się! to książka nie dla ciebie!". Można przeczytać, pochwalić albo zjechać od góry do dołu i git. Spokój. Co zrobić, gdy autor żyje? Mam pecha i jeśli trafiam na coś polskiego, jest to przeważnie coś kiepskiego. Chociaż było kilka wyjątków:  Demony Leningradu Adama Przechrzty, Ireny Matuszkiewicz, czy też Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny Anny Brzezińskiej. I chociaż Demony Leningradu, anielicę i diablicę oceniłam bardzo wysoko, autorzy nie pisali mi komentarzy (nie spodziewałam się ich, bo to zdarza się rzadko). Autorki Szeptów i Wiedźmy również się nie wypowiadały, choć ich książki nie zostały ocenione celująco. Ci ludzie mają dystans. Gdy natomiast kończyłam recenzję książek "Piotra Olkowicza", W stronę słońca (o serialowej Majce) oraz Dusza kobiety... Ego mężczyzny... Jedna historia dwa punkty widzenia... nie zdziwiłabym się, gdybym przeczytała niezbyt przychylne komentarze. Tak się jednak nie stało, chociaż książki oceniłam na całe "1". Autorzy albo olali albo okazali się normalnymi ludźmi z dystansem. Bo to, że coś mi się nie podoba nie oznacza, że nie spodoba się innym (a zła recenzja czasami nakręca na książkę bardziej niż ta pozytywna). Nie przeczytałam, że to lektury nie dla mnie, że się nie znam, że jestem za młoda/stara na takie książki. Było ok. Nie zmienia to jednak faktu, że się bałam. Jak zjadę najnowszą książkę Kinga, to facet nie pofatyguje się i nie napisze mi "dupa z Ciebie nie recenzentka".
Ogólnie rzecz ujmując do współczesnej polskiej literatury podchodzę z dużą nieufnością. Za każdym razem dobrze się zastanawiam zanim po daną książkę sięgnę i ostatnio ani razu się nie zawiodłam. Książki były dobre i zwyczajnie nie było się do czego przyczepić. Jeśli autorowi nie spodoba się moja recenzja, trudno. Ja się tłumaczyć nie będę, jestem czytelnikiem, mam prawo ocenić produkt który posiadam. Producent przyprawy nie bluzga nikomu na stronie, gdy musztarda jest dla nas za mało pikantna, więc dlaczego robi to autor książki? I dlaczego ja mam się tłumaczyć, kajać i przepraszać?

Zupełnie inną sprawą jest wartość danej pozycji i poczytność samego autora. Im mniejszy piesek tym głośniej ujada, a krowa co dużo ryczy mało mleka daje- takie mam ostatnio wrażenie. Dobra książka sama się obroni, nie potrzebuje do tego przemówień autora.

Zapomniałabym. Czy traktuję polskich autorów łagodniej? A niby z jakiej paki? Piszą- będą ocenieni. Książka, jak napisałam wyżej, to produkt. Nie ważne czy polska czy też nie. Wszystkie które czytam podlegają ocenie (subiektywnej oczywiście, o czym niektórzy zapominają) takiej samej. Nie oceniam czegoś łagodniej bo to debiut/polska/zagraniczna/pośmiertna książka. Bo i z jakiej paki? To, że nie możemy porównać obrazka 5-latki do Moneta nie oznacza, że nie możemy porównać książek- wszak to nie wypracowanie uczennicy podstawówki tylko książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz