„Przyczyną twojej nadwagi jest lęk, który jest miejscem w twoim umyśle, gdzie została zablokowana miłość”.
Kiedy otwierałam książkę „Kurs odchudzania. 21 duchowych lekcji, jak utrzymać idealną wagę na zawsze”, spodziewałam się znaleźć w niej porady typu „myśl pozytywnie i zabierz się za siebie, a my będziemy Cię podtrzymywać na duchu”. Może oczekiwałam propozycji ćwiczeń (np. jogi), które pozwolą oczyścić umysł i zacząć dbanie o własne ciało. Jednak to, co dostałam, zupełnie mnie zaskoczyło.
Autorka pozycji, Marianne Williamson, przygotowała dla czytelników dwadzieścia jeden lekcji, dzięki którym będą mogli cieszyć się piękną linią. Aby się udało, musimy pogodzić się ze sobą, bowiem problem nadwagi tkwi w nas samych. Musimy „zburzyć ścianę”, „zbudować swój ołtarz”, „pokochać swoje ciało”, „dopuścić ból”, „opuścić sferę samotności”, „wybaczyć sobie i innym”.
Marianne Williamson przywołuje przykład problemów z wagą „[…] Nadwaga tła jedynie fizycznym przejawem potrzeby utrzymania innych na dystans. Bałam się ludzi i zbudowałam chroniący mnie mur”. Jeśli pokochamy siebie i świat, wybaczymy sobie i innym cudownie schudniemy.
„Kochany Boże,
proszę uwolnij mnie
Od fałszywych zachcianek
i zabierz mój ból.
Zabierz ode mnie tę natrętną osobowość
i pokaż mi, kim jestem.
Kochany Boże,
proszę o nowy początek.
Uwolnij me serce,
bym mogła w końcu żyć
swobodniejszym życiem
Amen.”
W książce mamy 21 lekcji w podobnym stylu. Nie znajdziemy informacji o tym, że zamiast hamburgera możemy zjeść jabłko. Zamiast obejrzeć serial, pójść na spacer. Nie ma tu żadnych przepisów i sugestii, że problemem jest nasze obżarstwo. Według autorki problemem jest to, że nie jesteśmy pogodzeni sami ze sobą. Czy ma to sens? Nie wiem, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Skoro odpowiednio zastosowane placebo działa, to może wmawianie sobie, że jestem piękna i wcale mi nie przeszkadza mój wystający brzuch plus parę modlitw, naprawdę komuś pomoże? Chyba jednak jestem bardziej tradycyjna i wychodzę z założenia, że aby schudnąć, trzeba zacząć się ruszać i zastosować dietę „ŻM”. Bo czy modlitwa i zaakceptowanie siebie sprawi, że nie będziemy już mieć ochoty na frytki? Czy dzięki burzeniu ścian między nami a innymi, wskazówka na wadze przesunie się w lewą stronę? Raczej nie.
Oczywiście, pozytywne myślenie, zaakceptowanie siebie i wyjście do ludzi ma wpływ na nasze samopoczucie, ale nie na wagę. Rozumiem też, że często problemy z podjadaniem mają osoby, które nie są akceptowane w danym środowisku i czują się źle same ze sobą. Myślę jednak, że rozmowa z dietetykiem przyniesie nam więcej pożytku, niż układanie modlitw.
01/10
Marianne Williamson, Kurs odchudzania. 21 duchowych lekcji, jak utrzymać idealną wagę na zawsze, Illuminatio, 2012
recenzja opublikowana na dlalejdis.pl
Z pewnością nie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Jakoś nie mogę sie przemóc do takich książek, sama od niedawna próbuję zrzucić parę kilo, i niestety albo sie ruszy tyłek i trochę poćwiczy, albo sie będzie czytało i układało modlitwy ;)
OdpowiedzUsuńHahaha, ja się modlę, zeby mi w boczki nie poszło, ale przecież wiadomo, że i tak pójdzie xD Dziwna książka. Pewnie dlatego ma tak chwytliwy tytuł - żeby przyciągnąć potencjalnego czytelnika. Ech.
OdpowiedzUsuńA ja jestem ciekawa. Mam koleżankę, która odchudzała się latami, a schudła dopiero jak zaczęła normalnie jeść i przestała myśleć o odchudzaniu :) I super teraz wygląda.
OdpowiedzUsuńTak serio to wątpię, żeby to miało jakoś super zadziałać, ale osobiście wolę żyć w zgodzie ze sobą niż stale być na diecie ;)
@Książkozaur: chcesz? odsprzedam za symboliczne 10zł. Co do koleżanki głodzenie to nie to samo co odchudzanie.
OdpowiedzUsuń@Nyx: ja się modlę, żeby poszło w cycki, a idzie w tyłek jak zawsze i w uda. :D
@toska82: możesz wykorzystać te z książki jeśli nie chce Ci się wymyślać ;)