piątek, 25 marca 2011
Kate Griffin, Szaleństwo aniołów - Cudowne ocalenie
„[…] W dzisiejszych czasach magia nie kryje się już w pnączach i drzewach. Skupia się tam, gdzie można znaleźć większą część życia, jarzącą się obecnie neonowym blaskiem” takie oto motto przyświeca książce Kate Griffin poświęconej… aniołom? Zmaganiom dobra ze złem? czarnoksiężnikom?
Książki dzielą się na kilka kategorii. Te, które wciągają czytelnika od samego początku i trzymają w napięciu do ostatniej strony, te, które nie wciągają w ogóle, które odkładamy z niesmakiem i takie, które początkowo wciągają, a potem zaczynają nużyć. „Szaleństwo aniołów czyli zmartwychwstanie Matthew Switfa” choć początkowo wydaje się ciekawa, nie pozostawiła we mnie tego czegoś, co sprawia, że kwalifikuję książki do ulubionych.
Głównego bohatera spotykamy w momencie jego zmartwychwstania. Budzi się on w swoim dawnym domu, bezbronny i osłabiony. Jego dom jest już jednak zamieszkany przez nowych lokatorów. Gdyby Matthew był zwykłym człowiekiem, być może czułby się dziwnie. Lecz nasz bohater jest czarnoksiężnikiem, więc nic co ludzkie i nieludzkie, nie jest mu obce. Matthew, nie mniej zdezorientowany niż czytelnik, wyrusza w miasto, by po chwili stoczyć pierwszą z wielu swoich walk. Co w tym niezwykłego? Otóż jego pierwszy przeciwnik składa się ze śmieci walających się po ulicach magicznego miasta, a jego duszą rządzi skrawek papieru z zapisanymi zaklęciami. Szybko okazuje się, że akcja będzie bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na początku. Przyjaciele Matthew zginęli w tajemniczych okolicznościach. Zarówno z tymi zgonami, jak i z niespodziewanym ożywieniem bohatera ma związek jedna osoba. Mężczyzna musi się zmierzyć ze złem, dowiedzieć się, kto ponownie powołał go do życia i zemścić się za uśmiercenie.
Książka, choć maniaków urban fantasy zapewne wciągnie, przeciętnego czytelnika może nie poruszyć. Autorka nie wnosi do literatury nic, czego do tej pory byśmy nie widzieli. Chociaż autorka w sposób umiejętny wprowadza nas w akcję, nie podaje nam wszystkich szczegółów na tacy i wielu rzeczy musimy się domyślać razem z bohaterem, książkę czytało mi się jakoś topornie. Teoretycznie książka zbudowana jest bardzo dobrze, miasto, dla osób „upoważnionych”, magiczne, pełne znaków, jest nie tylko szarnym tłem powieści, lecz żyje razem z bohaterami. Odczuwałam w nim chwilami magię Petersburga z opowiadań Czechowa. Losy bohatera są zarówno dla nas jak i dla niego tajemnicą, uczymy się wszystkiego razem z nim. Mimo wszystko, w książce brakuje mi tego czegoś, co zachęciłoby mnie to automatycznego sięgnięcia po tom następny.
Jeśli jednak chcecie się dowiedzieć, dlaczego bohater na okładce posiada skrzydła, kim są tytułowe anioły i gdzie mieszkają, sięgnijcie po książkę i cieszcie się magią życia, którą można znaleźć wszędzie. O ile wiemy, gdzie jej szukać.
3/10
Kate Griffin, Szaleństwo aniołów, Wydawnictwo MAG, 2011
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
wtorek, 22 marca 2011
Jacek Piekara, Miecz aniołów - Wiara kontra magia
„Przykro będzie, jeśli już nigdy nie dasz rady wsadzić go w rzyć młodego chłopca, prawda? – spytałem i znowu ścisnąłem mocniej”
Po książkę Jacka Piekary sięgnęłam bardzo chętnie. Chociaż o jego twórczości słyszałam nie tylko pochlebne opinie, nie czuję się zawiedziona. Piekara nie tworzy dla grzecznych, dobrze ułożonych dziewczynek, ani dla ludzi traktujących ze śmiertelną powagą kwestię wiary.
„Miecz aniołów” to zbiór opowiadań, których bohaterem jest Mordimer Madderin - licencjonowany inkwizytor biskupa Hez-hezronu, młot na czarownice, miecz aniołów itd. W skrócie- facet, który upewnia się, że wszystko dzieje się po myśli Kościoła. Myli się jednak ten, kto myśli, że Mordimer chodzi sobie grzecznie po świecie i spędza wieczory nad modlitewnikiem.
Piekara w swoich książkach o niezwyciężonym inkwizytorze przenosi nas do alternatywnego Średniowiecza, gdzie Jezus nie umarł na krzyżu, lecz zstąpił z niego i zajął się wyrównywaniem rachunków.
„Legioniści zerwali się w udawanym przerażeniu, które zaraz zamieniło się w prawdziwe, kiedy Jezus chlasnął mieczem i ściął jednemu z nich głowę, tak, że fontanna krwi z kadłuba bluznęła prosto na publiczność, a głowa odtoczyła się na skraj sceny. Oczywiście trwoga ogarnęła tylko drugiego z legionistów, gdyż pierwszy zginął, zanim zdążył się zorientować, że spektakl przybrał tak niespodziewany obrót.” Dla autora nie ma rzeczy niemożliwych. W tej rzeczywistości nawet przedstawienia teatralne dzieją się naprawdę. Makabryczne? Nie, po prostu niezwykłe spojrzenie na polską literaturę.
W „Mieczu aniołów” czytelnik ma okazję zapoznać się z pięcioma opowiadaniami: Głupcy idą do nieba, Kości i zwłoki, Sierotki, Maskarada i tytułowym Mieczem aniołów. Każde z tych opowiadań jest od siebie niezależne, więc można je czytać w dowolnej kolejności. Co je łączy? Między innymi Mordimer Madderin, alkohol i chędożenie. Łączy je również ciekawe podejście autora do otaczającego świata.
Chociaż opowiadania nie są genialne pod względem artystycznym, autor nie konstruuje intrygi niczym Agatha Christie, Miecz aniołów czyta się szybko i przyjemnie. Książka ta, moim zdaniem, powstała po to, aby pokazać choć niektóre przywary współczesnych. Świat Piekary nie jest skomplikowany, jego bohaterowie nie zastanawiają się nad pięknem wszechświata lecz na tym czy, z kim i gdzie spędzą tę noc, czy na trzeźwo i głodno, czy też nie. Co nie oznacza, że autor pisząc książkę myślał tylko o jednym.
Piekara, świadomie lub nie, pokazuje ludzi takimi, jacy są. Bez zbędnych upiększeń i ozdobników. Gwałty, zabójstwa, pijaństwo, bluźnierstwa, chęć zysku, żądzą władzy. Taki jest świat i autor nie boi się o tym pisać. A to, że akcja opowiadań dzieje się w Średniowieczu? Tło opowiadań dodaje tylko smaczku.
8/10
Jacek Piekara, Miecz aniołów, Fabryka Słów, 2010
„Miecz aniołów” to zbiór opowiadań, których bohaterem jest Mordimer Madderin - licencjonowany inkwizytor biskupa Hez-hezronu, młot na czarownice, miecz aniołów itd. W skrócie- facet, który upewnia się, że wszystko dzieje się po myśli Kościoła. Myli się jednak ten, kto myśli, że Mordimer chodzi sobie grzecznie po świecie i spędza wieczory nad modlitewnikiem.
Piekara w swoich książkach o niezwyciężonym inkwizytorze przenosi nas do alternatywnego Średniowiecza, gdzie Jezus nie umarł na krzyżu, lecz zstąpił z niego i zajął się wyrównywaniem rachunków.
„Legioniści zerwali się w udawanym przerażeniu, które zaraz zamieniło się w prawdziwe, kiedy Jezus chlasnął mieczem i ściął jednemu z nich głowę, tak, że fontanna krwi z kadłuba bluznęła prosto na publiczność, a głowa odtoczyła się na skraj sceny. Oczywiście trwoga ogarnęła tylko drugiego z legionistów, gdyż pierwszy zginął, zanim zdążył się zorientować, że spektakl przybrał tak niespodziewany obrót.” Dla autora nie ma rzeczy niemożliwych. W tej rzeczywistości nawet przedstawienia teatralne dzieją się naprawdę. Makabryczne? Nie, po prostu niezwykłe spojrzenie na polską literaturę.
W „Mieczu aniołów” czytelnik ma okazję zapoznać się z pięcioma opowiadaniami: Głupcy idą do nieba, Kości i zwłoki, Sierotki, Maskarada i tytułowym Mieczem aniołów. Każde z tych opowiadań jest od siebie niezależne, więc można je czytać w dowolnej kolejności. Co je łączy? Między innymi Mordimer Madderin, alkohol i chędożenie. Łączy je również ciekawe podejście autora do otaczającego świata.
Chociaż opowiadania nie są genialne pod względem artystycznym, autor nie konstruuje intrygi niczym Agatha Christie, Miecz aniołów czyta się szybko i przyjemnie. Książka ta, moim zdaniem, powstała po to, aby pokazać choć niektóre przywary współczesnych. Świat Piekary nie jest skomplikowany, jego bohaterowie nie zastanawiają się nad pięknem wszechświata lecz na tym czy, z kim i gdzie spędzą tę noc, czy na trzeźwo i głodno, czy też nie. Co nie oznacza, że autor pisząc książkę myślał tylko o jednym.
Piekara, świadomie lub nie, pokazuje ludzi takimi, jacy są. Bez zbędnych upiększeń i ozdobników. Gwałty, zabójstwa, pijaństwo, bluźnierstwa, chęć zysku, żądzą władzy. Taki jest świat i autor nie boi się o tym pisać. A to, że akcja opowiadań dzieje się w Średniowieczu? Tło opowiadań dodaje tylko smaczku.
8/10
Jacek Piekara, Miecz aniołów, Fabryka Słów, 2010
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Etykiety:
08/10,
2010,
blog,
Fabryka Słów,
fantastyka,
inkwizycja,
Jacek Piekara,
książka,
literatura,
Miecz aniołów,
Mordimer Madderdin,
opinie,
recenzje
piątek, 18 marca 2011
Haruki Murakami, 1Q84 - „Jeżeli w opowieści pojawi się pistolet to musi wystrzelić”
Za drugi tom książki 1Q84, której autorem jest Haruki Murakami zabrałam się z mieszanymi uczuciami. Nie czytałam tomu pierwszego, więc nie byłam pewna, czy odnajdę się w jego świecie.
Haruki Murakami, popularny, podobno najwybitniejszy japoński pisarz przenosi nas do świata bardzo dziwnego i skomplikowanego. Książka od samego początku była dla mine strasznie tajemnicza. Cały czas czułam, że czegoś nie wiem, nie jestem w temacie. Z drugiej strony, gdy autor raz po raz podkreśla rzeczy oczywiste, mam wrażenie, że nie wierzy on w moją inteligencję i zdolność kojarzenia.
Zagłębiając się bardzo powoli w rok 1Q84 czułam, nawet bez opisu tomu pierwszego, że główni bohaterowie powieści - perfekcyjna morderczyni Aomame, nauczyciel matematyki w wolnych chwilach piszący książkę- Tengo i gdzieś w oddali pojawiająca się autorka bestsellerowej książki Fukaeri znali się już wcześniej.
W swojej powieści Haruki Murakami przeplata ze sobą losy głównych bohaterów w taki sposób, że gdyby osobno wydać opowieść o Tengo i osobno o Aomame, ich historie nadal miałyby sens. Jak dowiadujemy praktycznie na początku tomu, główni bohaterowie znają się już z dzieciństwa. W wyniku dotyku, ich losy zostały ze sobą połączone na całe życie. Tengo i Aomame, chociaż zajęci swoimi „codziennymi” sprawami, coraz częściej o sobie myślą, coraz częściej ciągnie ich do siebie.
O czym właściwie opowiada 1Q84? To zależy. Z jednej strony jest to historia o zabójczyni, która dostaje od starszej pani swoje ostatnie zlecenie. Ma za zadanie zabić guru sekty kopulującego z młodymi dziewczynami. Aomame, gdy ma okazję zabić swoją ofiarę, zaczyna mieć wątpliwości. Dzięki swojemu „zleceniu” częściowo zaczyna rozumieć rzeczy, o których tak naprawdę nie miała pojęcia…
Z drugiej to opowieść o Tengo, prawie zadowolonym ze swojego życia matematyku, który będąc ghostwriterem pomógł przy napisaniu książki „Powietrzna poczwarka” tym samy pakując się w nielada kłopoty…
O czym książka jest naprawdę? O świecie realnym 1984 i o tym nierealnym 1Q84, który wydaje się realniejszy o realnego. O dwóch księżycach, o powietrznej poczwarce, o little people. Kto nie przeczyta książki i tak nie zrozumie, bo 1Q84 to nie „Ogniem i mieczem”, które można opowiedzieć, a ktoś, kto nie czytał książki i tak będzie wiedział, co autor miał na myśli. Radzę jednak zacząć od tomu pierwszego, wtedy będzie łatwiej.
Treści książki nie warto tłumaczyć . Bo „Jeżeli nie rozumiesz bez tłumaczenia, to znaczy, że nie zrozumiesz, choćbym ci nie wiem ile tłumaczył”
4/10
Haruki Murakami, 1Q84, tom II, wydawnictwo Muza, 2011
Haruki Murakami, popularny, podobno najwybitniejszy japoński pisarz przenosi nas do świata bardzo dziwnego i skomplikowanego. Książka od samego początku była dla mine strasznie tajemnicza. Cały czas czułam, że czegoś nie wiem, nie jestem w temacie. Z drugiej strony, gdy autor raz po raz podkreśla rzeczy oczywiste, mam wrażenie, że nie wierzy on w moją inteligencję i zdolność kojarzenia.
Zagłębiając się bardzo powoli w rok 1Q84 czułam, nawet bez opisu tomu pierwszego, że główni bohaterowie powieści - perfekcyjna morderczyni Aomame, nauczyciel matematyki w wolnych chwilach piszący książkę- Tengo i gdzieś w oddali pojawiająca się autorka bestsellerowej książki Fukaeri znali się już wcześniej.
W swojej powieści Haruki Murakami przeplata ze sobą losy głównych bohaterów w taki sposób, że gdyby osobno wydać opowieść o Tengo i osobno o Aomame, ich historie nadal miałyby sens. Jak dowiadujemy praktycznie na początku tomu, główni bohaterowie znają się już z dzieciństwa. W wyniku dotyku, ich losy zostały ze sobą połączone na całe życie. Tengo i Aomame, chociaż zajęci swoimi „codziennymi” sprawami, coraz częściej o sobie myślą, coraz częściej ciągnie ich do siebie.
O czym właściwie opowiada 1Q84? To zależy. Z jednej strony jest to historia o zabójczyni, która dostaje od starszej pani swoje ostatnie zlecenie. Ma za zadanie zabić guru sekty kopulującego z młodymi dziewczynami. Aomame, gdy ma okazję zabić swoją ofiarę, zaczyna mieć wątpliwości. Dzięki swojemu „zleceniu” częściowo zaczyna rozumieć rzeczy, o których tak naprawdę nie miała pojęcia…
Z drugiej to opowieść o Tengo, prawie zadowolonym ze swojego życia matematyku, który będąc ghostwriterem pomógł przy napisaniu książki „Powietrzna poczwarka” tym samy pakując się w nielada kłopoty…
O czym książka jest naprawdę? O świecie realnym 1984 i o tym nierealnym 1Q84, który wydaje się realniejszy o realnego. O dwóch księżycach, o powietrznej poczwarce, o little people. Kto nie przeczyta książki i tak nie zrozumie, bo 1Q84 to nie „Ogniem i mieczem”, które można opowiedzieć, a ktoś, kto nie czytał książki i tak będzie wiedział, co autor miał na myśli. Radzę jednak zacząć od tomu pierwszego, wtedy będzie łatwiej.
Treści książki nie warto tłumaczyć . Bo „Jeżeli nie rozumiesz bez tłumaczenia, to znaczy, że nie zrozumiesz, choćbym ci nie wiem ile tłumaczył”
4/10
Haruki Murakami, 1Q84, tom II, wydawnictwo Muza, 2011
wtorek, 15 marca 2011
Nora Roberts, Smak chwili - Pyszne wypieki i niespodziewana miłość
Nora Roberts potrafi idealnie rozdzielić swoją mroczną i romantyczną stronę, co nie każdemu pisarzowi, który tworzy różne tematycznie książki, się udaje.
„Smak chwili” jest trzecią częścią serii Ślubny kwartet. Bohaterkami książki są cztery przyjaciółki Emma, Parker, Laurel i Mac. Wspólnie prowadzą firmę „Przysięgi”, zajmującą się przygotowywaniem ślubów od A do Z. Dziewczyny dzielą się obowiązkami. Jedna robi zdjęcia, druga zajmuje się organizowaniem imprez, trzecia bukietami.
Każda z książek serii Ślubny kwartet poświęcona jest innej przyjaciółce. Główną bohaterką „Smaku chwili” jest Laurel, która na co dzień zajmuje się przygotowywaniem wypieków weselnych. Kobieta od dziecka lubiła gotować, jednak jej rodziców nie było stać na zapewnienie jej odpowiedniego wykształcenia. Dzięki pomocy „przyjaciół rodziny” Laurel mogła kształcić się w renomowanej szkole gastronomicznej. Jej wypieki wzbudzają podziw i zazdrość. Dziewczyna w każde ciasto wkłada całe swoje serce. Nawet najprostsze ciasteczka jej autorstwa są wspaniałe. Dzięki swoim zdolnościom Laurel sprawia, że każda para młoda czuje się w dniu ślubu wyjątkowo. Chociaż „Przysięgi” przygotowały już wiele uroczystości, nie wszystkie dziewczyny są szczęśliwe. Laurel nie znalazła jeszcze swojej drugiej połówki. Nieoczekiwanie okazuje się, że czuje coś co Dela, brata swojej przyjaciółki, który do tej pory dla niej również był jak brat. Jak powinna postąpić Laurel? Poddać się uczuciu, czy też dać Delowi kosza?
„Smak chwili” to typowe romansidło, ale przyjemnie się je czyta. Muszę przyznać, że Nora Roberts potrafi idealnie rozdzielić swoją mroczną i romantyczną stronę, co nie każdemu pisarzowi, który tworzy różne tematycznie książki, się udaje. Trzeci tom kwartetu weselnego, to historia o miłości, przyjaźni i pasji. Nora Roberts pokazuje czytelnikom, że chcieć znaczy móc, a praca może sprawiać radość i być życiową pasją.
Chociaż, jak w każdej książce tego typu, wszystko jest słodkie, historia zawsze kończy się dobrze, a najważniejsze są miłość i przyjaźń, warto od czasu do czasu sięgnąć po tego typu pozycję. Bo przecież czasami można pozwolić sobie na chwile słabości i pogrążyć się w romantycznej historii, wiedząc, że na ostatniej stronie nastąpi happy end.
recenzja opublikowana na stronie dlalejdis.pl
5/10
Nora Roberts, „Smak chwili”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011
czwartek, 10 marca 2011
Jan Tomasz Gross, Złote żniwa - Niewygodna prawda czy wierutne kłamstwo? Recenzja przedpremierowa
Nieczęsto spotykamy się z szumem medialnym przed publikacją książki lub ukazaniem się filmu. Wokół tej książki już rozpętała się mała burza. Co będzie po oficjalnej premierze? „Złote żniwa. Rzecz o tym, co działo się na obrzeżach zagłady Żydów” bo o nich mowa, to najnowsza książka- zbiór esejów autorstwa Jana Tomasza Grossa.
Ogólnym tematem książki są procedery, których dopuszczali się Polacy- bezczeszczenie żydowskich ciał i szkieletów w poszukiwaniu pieniędzy o kosztowności. Autor przywołuje publikacje, z którymi czytelnicy interesujący się tymi zagadnieniami mogli spotkać się już wcześniej, dodając później własne spostrzeżenia.
Nie mogę stwierdzić, czy opisywane przez pana Grossa wydarzenia miały miejsce naprawdę, lecz nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor od początku pisania książki ma wyrobione zdanie i jest nastawiony negatywnie do Polaków nazywając ich cmentarnymi hienami.
Nie mogę uwierzyć, że Ci sami Polacy, którzy przez lata ukrywali całe żydowskie rodziny narażając siebie i swoich bliskich na śmierć, ci sami Polacy, którzy pomagali Żydom w ucieczkach z getta, w końcu ci sami Polacy, którzy razem z Żydami umierali w obozach zagłady mogliby bezcześcić żydowskie mogiły w poszukiwaniu złotych zębów i obrączek.
Jan Tomasz Gross opisuje chciwość Polaków i innych narodów, którzy usiłują się wzbogacić na Żydach, którzy przeżyli okres Zagłady. To, że Niemcy zawłaszczali sobie mienie żydowskie, które udało im się zdobyć w obozach jest historycznym faktem. Natomiast nie uwierzę, że cały polski naród brał udział w tych czynach. Zapewne zdarzały się wyjątki, ponieważ zawsze wśród owiec znajduje się ta czarna, a wśród czarnych charakterów zawsze znajdzie się przyjaciel, jednak mam wrażenie, że Gross skupia się tylko i wyłącznie na kilku przypadkach, przypisując to większości.
Na uwagę zasługuje fakt, że do napisania książki skłoniła Pana Grossa fotografia ukazująca grupę ludzi nad kurhanem kości- jest to według autora niezbity dowód na uwiecznienie Polaków „podczas pracy”. Nie wiem jednak, czy autor może, ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, czy zdjęcie przedstawia faktycznie to, co jest mu przypisywane.
Warto zwrócić uwagę również na dwie inne pozycje Grossa „Sąsiedzi” i „Strach”, w których autor również atakuje Polaków rzekomo mordujących Żydów, zastanawiając się nad źródłem polskiego antysemityzmu w czasie wojny. Książka okazała się na tyle kontrowersyjna, że prokuratura postanowiła zbadać, czy Gross nie nawołuje do waśni narodowych*.
Nie mnie oceniać autora, zastanawiać się, czy jego nastawienie ma związek z pochodzeniem. Książka natomiast do mnie nie przemówiła. Nie zniechęcam jednak do jej przeczytania. Wręcz przeciwnie. Polecam ją, abyście mogli na sami zastanowić się nad tym, co jest prawdą, a co jedynie niechęcią lub nienawiścią.
1/10
Jan Tomasz Gross, „Złote żniwa”, Znak, 2011
* http://ludzie.wprost.pl/sylwetka/Jan-Tomasz-Gross/
Nie mogę stwierdzić, czy opisywane przez pana Grossa wydarzenia miały miejsce naprawdę, lecz nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor od początku pisania książki ma wyrobione zdanie i jest nastawiony negatywnie do Polaków nazywając ich cmentarnymi hienami.
Nie mogę uwierzyć, że Ci sami Polacy, którzy przez lata ukrywali całe żydowskie rodziny narażając siebie i swoich bliskich na śmierć, ci sami Polacy, którzy pomagali Żydom w ucieczkach z getta, w końcu ci sami Polacy, którzy razem z Żydami umierali w obozach zagłady mogliby bezcześcić żydowskie mogiły w poszukiwaniu złotych zębów i obrączek.
Jan Tomasz Gross opisuje chciwość Polaków i innych narodów, którzy usiłują się wzbogacić na Żydach, którzy przeżyli okres Zagłady. To, że Niemcy zawłaszczali sobie mienie żydowskie, które udało im się zdobyć w obozach jest historycznym faktem. Natomiast nie uwierzę, że cały polski naród brał udział w tych czynach. Zapewne zdarzały się wyjątki, ponieważ zawsze wśród owiec znajduje się ta czarna, a wśród czarnych charakterów zawsze znajdzie się przyjaciel, jednak mam wrażenie, że Gross skupia się tylko i wyłącznie na kilku przypadkach, przypisując to większości.
Na uwagę zasługuje fakt, że do napisania książki skłoniła Pana Grossa fotografia ukazująca grupę ludzi nad kurhanem kości- jest to według autora niezbity dowód na uwiecznienie Polaków „podczas pracy”. Nie wiem jednak, czy autor może, ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, czy zdjęcie przedstawia faktycznie to, co jest mu przypisywane.
Warto zwrócić uwagę również na dwie inne pozycje Grossa „Sąsiedzi” i „Strach”, w których autor również atakuje Polaków rzekomo mordujących Żydów, zastanawiając się nad źródłem polskiego antysemityzmu w czasie wojny. Książka okazała się na tyle kontrowersyjna, że prokuratura postanowiła zbadać, czy Gross nie nawołuje do waśni narodowych*.
Nie mnie oceniać autora, zastanawiać się, czy jego nastawienie ma związek z pochodzeniem. Książka natomiast do mnie nie przemówiła. Nie zniechęcam jednak do jej przeczytania. Wręcz przeciwnie. Polecam ją, abyście mogli na sami zastanowić się nad tym, co jest prawdą, a co jedynie niechęcią lub nienawiścią.
1/10
Jan Tomasz Gross, „Złote żniwa”, Znak, 2011
* http://ludzie.wprost.pl/sylwetka/Jan-Tomasz-Gross/
książka ukazała się na stronie kobieta20.pl
środa, 9 marca 2011
Warris Dirie, Kwiat pustyni - Pustynny Kopciuszek na światowych wybiegach
Jeśli w głębi serca wierzysz w bajki o Kopciuszku, jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o życiu i rytuałach, o których nikt nie mówi, które do tej pory są tematem tabu , a przede wszystkim poznać kulturę innego świata i kobietę, która złamała niepisane zasady, przeczytaj fascynującą opowieść o dziewczynie, której imię oznacza kwiat pustyni.
"Kwiat pustyni", to książka o dziewczynie, która z pasterki mieszkającej na pustyni przeobraziła się w królową międzynarodowych wybiegów dla modelek. Nie jest to jednak bajka o Kopciuszku, który zakochuje się w pięknym księciu, lecz prawdziwa historia o poświęceniu i wytrwałości.
Tytułową bohaterkę książki, Warris, poznajemy w dość niezwykłych okolicznościach- w czasie spotkania z lwem. Dzięki łasce Allacha 13-to letnia dziewczynka zostaje ocalona i możemy poznać jej zadziwiającą historię.
Warris urodziła się i wychowała w wiosce Nomadów, w Somalii. Do 13go roku żyła na pustyni z pięciorgiem rodzeństwa, zajmowała się wypasem zwierząt. Życie w Somalii nie było łatwe, choć nikt nigdy się na nie nie uskarżał. Dlaczego opowieść o Warris jest wyjątkowa? Być może nie jest, wszak wiele osób, które oglądamy w gazetach miało niełatwe dzieciństwo. Jednak nie każda osoba ze świecznika miała „przyjemność” przejścia rytuału obrzezania w wieku 5 lat, nie każda 6-cio latka została zgwałcona. Warris nie złamało jednak ani obrzezanie, ani gwałt. Uciekła, gdyż dowiedziała się, że ma zostać wydana za mąż.
Po ucieczce z domu, Warris przemierzyła pustynię, aby odnaleźć swoją rodzinę. Początkowo mieszkała u wuja, potem u siostry, wreszcie wyjechała z rodziną do Londynu i została służącą. Po wielu perypetiach, dzięki swojej wrodzonej sile umysłu i wierze we własne siły Warris udało się rozpocząć karierę modelki i w konsekwencji stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy świata mody.
Wielkim atutem książki „Kwiat pustyni” jest autentyczny opis otaczającego Warris świata. Czytelnik ma możliwość przenieść się do przepięknych zakątków Afryki i doświadczyć wszystkiego nie z perspektywy turysty lecz mieszkańca tego pięknego acz surowego kraju. Dzięki Warris Dirie wiele osób dowiedziało się, jaka jest pozycja kobiety w kraju, gdzie życie wielbłąda więcej znaczy niż życie człowieka. Najbardziej wstrząsający jest jednak dokładny opis obrzezania małych dziewczynek. Wierzę, że autorkę wiele kosztowało opowiedzenie o najboleśniejszych chwilach jej życia.
Większość książek o sławnych ludziach ma nam pokazać, że ich życie wcale nie było takie wspaniałe, jak wydaje się szaremu człowiekowi. Autobiografia przepięknej modelki została jednak napisana z innych pobudek. Miała ona na celu pokazać okrucieństwo rytuałów, którym poddawane są kobiety na krańcach świata. Warris Dirie jest obecnie ambasadorką ONZ i walczy o godność kobiet.
Książka „Kwiat pustyni” wciąga czytelnika w piękny i zarazem okrutny świat. Pozwala zobaczyć życie oczami dziecka, oczami muzułmanki, oczami kobiety, która w latach 80tych XX wieku nie miała pojęcia, czym jest ulica i musiała zacząć uczyć się żyć od nowa.
10/10
wtorek, 8 marca 2011
Wiera Szkolnikowa, Namiestniczka księga I - Miłość, magia i polityka
Na „Namiestniczkę” czekałam z wielką niecierpliwością. Rosyjska fantastyka? Cudownie. Lecz chociaż bardzo lubię literaturę rosyjską, po rozpoczęciu lektury „Namiestniczki”, miałam mieszane uczucia. Już początek książki obfituje w olbrzymią ilość postaci i wątków, a zagłębianie się w opasłe tomisko to dopiero początek.
Główną bohaterką książki Wiery Szkolnikowej jest Enrissa, tytułowa namiestniczka imperium Anryjskiego. Enrissa jest osobą inteligentną, opanowaną i pewną siebie. Włada swoim państwem lepie niż niejeden mężczyzna, a swojego tytułu nie traktuje z przymrużeniem oka.
Aby książka zainteresowała czytelnika, życie bohaterów nie może być łatwe i piękne. Potrzebne są problemy, z którymi główny bohater, koniec końców, się upora. Co czeka naszą namiestniczkę? Nad spokojne niebo imperium nadciągają ciemne chmury. Enrissa dowiaduje się o starożytnym proroctwie, w myśl którego do imperium ma powrócić wygnaniec aby obalić kraj. Aby tego uniknąć musi, między innymi, odnaleźć Księgę, która podobno zniknęła w nieznanych okolicznościach.
Na uwagę zasługują również inne wątki, według mnie, nie mniej ważne niż główny. Podejrzane i dość specyficzne uczucia między bliźniakami Ivenną i Innuonem, pakty i gierki magów będących pomocnikami namiestniczki, próby wyswatania Innuona przez matkę, Lady Sibillę.
Gdyby „Namiestniczka” była opowieścią o samej Enrissie, nie byłoby problemu. Niestety, lub na szczęście, autorka wprowadziła tyle postaci i wątków, że chwilami nie wiem, kto jest głównym bohaterem. Namiestniczka, bliźniaki Innuon i Ivenna, Soenna, a może magowie pełniący rolę doradców? Na ośmiuset stronach wątek każdej z tych osób jest prawie tak samo ważny, jak wątek tytułowej bohaterki, co niewprawionym czytelnikom może przysporzyć sporych problemów. Autorka książki nie popisała się również tłem powieści, choć to akurat nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, bo w książkach fantasy już chyba wszystko, co mogło zostać wymyślone, już dawno zostało opisane.
„Namiestniczka” to połączenie powieści sensacyjnej, legend, baśni, miłości, wojen, polityki, magi… a wszystko to w mroźnej i śnieżnej krainie, która przywodzi mi na myśl zimową Rosję.
Pomimo zawiłości akcji, pomieszanych wątków, w których chwilami ciężko się rozeznać i ogromnej liczby bohaterów głównych i postaci pobocznych , których mogłyby pozazdrościć tasiemce, książka Wiery Szkolnikowej naprawdę mi się spodobała. I chociaż, być może, wbrew reklamie na okładce książki, nie jest to najlepsza fantastyka na świecie, z chęcią przeczytam następne księgi powieści.
Książkę polecam miłośnikom fantastyki, którzy nie zrażają się mnogością wątków i mają dobrą pamięć.
5/10
Namiestniczka księga I, Wiera Szkolnikowa, Prószyński i S-ka, 2011
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Główną bohaterką książki Wiery Szkolnikowej jest Enrissa, tytułowa namiestniczka imperium Anryjskiego. Enrissa jest osobą inteligentną, opanowaną i pewną siebie. Włada swoim państwem lepie niż niejeden mężczyzna, a swojego tytułu nie traktuje z przymrużeniem oka.
Aby książka zainteresowała czytelnika, życie bohaterów nie może być łatwe i piękne. Potrzebne są problemy, z którymi główny bohater, koniec końców, się upora. Co czeka naszą namiestniczkę? Nad spokojne niebo imperium nadciągają ciemne chmury. Enrissa dowiaduje się o starożytnym proroctwie, w myśl którego do imperium ma powrócić wygnaniec aby obalić kraj. Aby tego uniknąć musi, między innymi, odnaleźć Księgę, która podobno zniknęła w nieznanych okolicznościach.
Na uwagę zasługują również inne wątki, według mnie, nie mniej ważne niż główny. Podejrzane i dość specyficzne uczucia między bliźniakami Ivenną i Innuonem, pakty i gierki magów będących pomocnikami namiestniczki, próby wyswatania Innuona przez matkę, Lady Sibillę.
Gdyby „Namiestniczka” była opowieścią o samej Enrissie, nie byłoby problemu. Niestety, lub na szczęście, autorka wprowadziła tyle postaci i wątków, że chwilami nie wiem, kto jest głównym bohaterem. Namiestniczka, bliźniaki Innuon i Ivenna, Soenna, a może magowie pełniący rolę doradców? Na ośmiuset stronach wątek każdej z tych osób jest prawie tak samo ważny, jak wątek tytułowej bohaterki, co niewprawionym czytelnikom może przysporzyć sporych problemów. Autorka książki nie popisała się również tłem powieści, choć to akurat nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, bo w książkach fantasy już chyba wszystko, co mogło zostać wymyślone, już dawno zostało opisane.
„Namiestniczka” to połączenie powieści sensacyjnej, legend, baśni, miłości, wojen, polityki, magi… a wszystko to w mroźnej i śnieżnej krainie, która przywodzi mi na myśl zimową Rosję.
Pomimo zawiłości akcji, pomieszanych wątków, w których chwilami ciężko się rozeznać i ogromnej liczby bohaterów głównych i postaci pobocznych , których mogłyby pozazdrościć tasiemce, książka Wiery Szkolnikowej naprawdę mi się spodobała. I chociaż, być może, wbrew reklamie na okładce książki, nie jest to najlepsza fantastyka na świecie, z chęcią przeczytam następne księgi powieści.
Książkę polecam miłośnikom fantastyki, którzy nie zrażają się mnogością wątków i mają dobrą pamięć.
5/10
Namiestniczka księga I, Wiera Szkolnikowa, Prószyński i S-ka, 2011
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Etykiety:
05/10,
2011,
blog,
elfy,
fantastyka,
książka,
literatura,
Namiestniczka księga I,
opinie,
Prószyński i S-ka,
recenzje,
rosja,
Wiera Szkolnikowa
poniedziałek, 7 marca 2011
Józef Czapski, Na nieludzkiej ziemi - Nieludzka ziemia Józefa Czapskiego
Stosunki polsko- rosyjskie w sprawie Katynia były, są i będą napięte. Być może nie byłyby takie, gdyby w sprawy ludzkie nie mieszały się rządy, ustawy i raporty.
Interesuję się tematyką polsko- rosyjską i stricte rosyjską od dawna, dlatego chętnie sięgnęłam po książkę- dokument Józefa Czapskiego pt „Na nieludzkiej ziemi”.
Książka ta składa się z trzech części. Pierwsza, Wspomnienia starobielskie, objętościowo niewielka, skupia się na nazwiskach. Czapski stara się wymienić jak najwięcej osób, z którymi zetknął się w czasie obozowego życia, tworząc swoisty spis nazwisk napotkanych, lecz niezapomnianych, oddając im w ten sposób swego rodzaju hołd. Pamięć jest najważniejsza.
Część druga, Na nieludzkiej ziemi, opowiada o myślach, przeżyciach i spostrzeżeniach Czapskiego na ziemi Sowieckiej głównie w latach 1941-42, choć część ta była pisana dłużej. W tym czasie, autor był oddelegowany do grupy poszukującej polskich zaginionych oficerów. Tak, oficerów, którzy później zostali odnalezieni w Katyniu.
Część trzecia, Prawda o Katyniu, to porównanie tez niemieckich, rosyjskich i polskich dotyczących zamordowanych oficerów. To również ból związany z milczeniem i kłamstwami Francji i Anglii. Czapski bez zbędnych upiększeń opisuje, co, dokładnie stało się z naszymi oficerami, w jaki sposób zostali zamordowani.
Dzięki zapiskom Czapskiego dowiadujemy się, w jaki sposób, w jakich warunkach wywożono Polaków na wschód, jak wyglądało życie w Rosji, najpierw w rzeczywistości obozowej, gdzie pomimo nieludzkich warunków, ludzie zachowali resztki człowieczeństwa, gdzie pomimo wielkiego głodu ludzie dzielili się ze sobą kromką chleba. Potem nadeszła era „wolności”. Polacy zostali uwolnieni, jednocześnie zostali przywróceni do czynnej służby, aby walczyć przeciwko wspólnemu wrogowi. W tym właśnie czasie autor usiłował trafić na jakikolwiek trop swoich przyjaciół. Czapskiemu nie udało się dotrzeć do grobów. O odkryciu dowiedział się drogą radiową, w czasie swojego pobytu w Iraku razem z Armią Polską.
Nie mnie oceniać ludzi, dlatego nie będę pisać, co sądzę o postawie kolejnych państw w odniesieniu do Katynia i Polaków. Wiem jednak, że za każdą zbrodnię odpowiada kilka osób, reszta zmuszona jest do wykonywania rozkazów pod groźbą śmierci. Czytałam wiele książek o życiu obozowym Polaków, Niemców i Rosjan. I wiem, że tamten okres skrzywdził naród rosyjski nie mniej niż nas. Oni również ginęli, przymierali głodem, patrzyli, jak ich najbliżsi odchodzą. Mam wrażenie, że Polacy i Rosjanie są sobie bliżsi niż myślą. Nie chcą się jednak do tego przyznać. Wydaje mi się również, że Czapski opisując ludzi rzucających jedzenie do ciężarówek wiozących oficerów do obozów, to, jak pojedynczy ludzie odnosili się do siebie, nie widział w Rosjanach wrogów, lecz takich ludzi jak wszyscy.
6/10
Józef Czapski, Na nieludzkiej ziemi, Znak, 2011
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Interesuję się tematyką polsko- rosyjską i stricte rosyjską od dawna, dlatego chętnie sięgnęłam po książkę- dokument Józefa Czapskiego pt „Na nieludzkiej ziemi”.
Książka ta składa się z trzech części. Pierwsza, Wspomnienia starobielskie, objętościowo niewielka, skupia się na nazwiskach. Czapski stara się wymienić jak najwięcej osób, z którymi zetknął się w czasie obozowego życia, tworząc swoisty spis nazwisk napotkanych, lecz niezapomnianych, oddając im w ten sposób swego rodzaju hołd. Pamięć jest najważniejsza.
Część druga, Na nieludzkiej ziemi, opowiada o myślach, przeżyciach i spostrzeżeniach Czapskiego na ziemi Sowieckiej głównie w latach 1941-42, choć część ta była pisana dłużej. W tym czasie, autor był oddelegowany do grupy poszukującej polskich zaginionych oficerów. Tak, oficerów, którzy później zostali odnalezieni w Katyniu.
Część trzecia, Prawda o Katyniu, to porównanie tez niemieckich, rosyjskich i polskich dotyczących zamordowanych oficerów. To również ból związany z milczeniem i kłamstwami Francji i Anglii. Czapski bez zbędnych upiększeń opisuje, co, dokładnie stało się z naszymi oficerami, w jaki sposób zostali zamordowani.
Dzięki zapiskom Czapskiego dowiadujemy się, w jaki sposób, w jakich warunkach wywożono Polaków na wschód, jak wyglądało życie w Rosji, najpierw w rzeczywistości obozowej, gdzie pomimo nieludzkich warunków, ludzie zachowali resztki człowieczeństwa, gdzie pomimo wielkiego głodu ludzie dzielili się ze sobą kromką chleba. Potem nadeszła era „wolności”. Polacy zostali uwolnieni, jednocześnie zostali przywróceni do czynnej służby, aby walczyć przeciwko wspólnemu wrogowi. W tym właśnie czasie autor usiłował trafić na jakikolwiek trop swoich przyjaciół. Czapskiemu nie udało się dotrzeć do grobów. O odkryciu dowiedział się drogą radiową, w czasie swojego pobytu w Iraku razem z Armią Polską.
Nie mnie oceniać ludzi, dlatego nie będę pisać, co sądzę o postawie kolejnych państw w odniesieniu do Katynia i Polaków. Wiem jednak, że za każdą zbrodnię odpowiada kilka osób, reszta zmuszona jest do wykonywania rozkazów pod groźbą śmierci. Czytałam wiele książek o życiu obozowym Polaków, Niemców i Rosjan. I wiem, że tamten okres skrzywdził naród rosyjski nie mniej niż nas. Oni również ginęli, przymierali głodem, patrzyli, jak ich najbliżsi odchodzą. Mam wrażenie, że Polacy i Rosjanie są sobie bliżsi niż myślą. Nie chcą się jednak do tego przyznać. Wydaje mi się również, że Czapski opisując ludzi rzucających jedzenie do ciężarówek wiozących oficerów do obozów, to, jak pojedynczy ludzie odnosili się do siebie, nie widział w Rosjanach wrogów, lecz takich ludzi jak wszyscy.
6/10
Józef Czapski, Na nieludzkiej ziemi, Znak, 2011
recenzja opublikowana na kobieta20.pl
niedziela, 6 marca 2011
Apel
ZAGINEŁA
Iwona Orzeł
wiek 18 lat
W poniedziałek ,28lutego okolo godziny 7 rano wyszla z domu do szkoly i nie dotarla . Chodzi do szkoly w Biedżychowicach , mieszka w Olszynie lubanskiej ( woj . dolnoslaskie ).
Ostatnio ja widziano ubrana w szara kurtke , czarne leginsy , buty w panterke, mogla miec okulary . Jakiekolwiec informacje sa niezbedne .
Rodzina i przyjaciele prosza o jakakolwiek pomoc pod numerami telefonow
mama zaginionej 517027525
siostra Angelika 600739256
siostra Kamila 787103871
więcej info ma blogu zaciszemojegodomu.blogspot.com
sobota, 5 marca 2011
książkowe konkursy- naprawdę warto
Lubisz czytać książki? Jeśli tak, weź udział w konkursach i ciesz się nowymi pozycjami w swojej biblioteczce. Poniżej linki do 4 książkowych konkursów :)
więcej tutaj:
wiecej tutaj:
więcej tutaj:
a na koniec... najfajniejszy, bo najbardziej kreatywny :)
więcej tutaj:
Serdecznie polecam wzięcie udziału w konkursach, do wygrania super nagrody :)
czwartek, 3 marca 2011
Irena Matuszkiewicz, Szepty - Wesołe jest życie staruszki?
Książka Ireny Matuszkiewicz to opowieść o skomplikowanych i zakłamanych relacjach rodzinnych oraz prostych i szczerych między całkowicie obcymi sobie osobami.
Chociaż „Szepty” to opowieść o relacjach międzyludzkich, najbardziej wciągająca wydała mi się historia Funi. Nobliwa pani, z osobistych względów, musiała porzucić swoje samodzielne życie i przeprowadzić się do domu córki. Niestety, nie jest w stanie poczuć się tam, jak u siebie w domu. Nie może dogadać się z córką, która bardzo przypomina jej zmarłego męża, wnuczka zauważa ją tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje, a zięć? Zwyczajnie ignoruje. Córka więzi więc swoją matkę w złotej klatce, nie pozwalając jej na jakiekolwiek obowiązki domowe. Na domiar złego w domu każdy ma swój własny świat, a mieszkańcy porozumiewają się tytułowym szeptem. Życie Funi zmienia się o 180 stopni dopiero po poznaniu Alebabek.
Alebabki, (nie mylić z Alibabkami), to kobitki wchodzące w jesień życia. Nie są to jednak schorowane, biegające do kościoła i wiecznie narzekające na młodzież i rząd mohery. Alebabki to dziewczyny z dużym poczuciem humoru, wielkimi pokładami energii, które w wolnym czasie biegają na wykłady, uczestniczą w warsztatach, chodzą do kina i przede wszystkim umilają sobie czas dobrym towarzystwem.
Funia, Mundzia, Jola, Michasia, Wiera i Honorata, jak wszyscy, mają swoje problemy i zmartwienia. Jedna nie potrafi dogadać się ze swoją rodziną, druga ma problemy z mężem, trzecia z nałogiem. Nie przeszkadza im to jednak w najmniejszym stopniu cieszyć się życiem. Przyjaciółki, bo tak nazwałabym, grupę kobiet, są zaprzeczeniem starszych pań, o których myślimy, mówiąc „starsza pani”. W przerwach między dokształcaniem i ciekawymi filmami Alebabki spotykają się na wspólnych obiadach, dzieląc się plusami i minusami życia
Książka Ireny Matuszkiewicz napisana jest w ciepły i optymistyczny sposób. Starsze panie zamiast narzekać na swój los, cieszą się każdym dniem. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że w życiu staruszków jest miejsce na tak wielkie radości i prawdziwe przyjaźnie.
Kiedyś wydawało mi się, że młodzi czytają książki o pięknych, młodych i bogatych, a dopiero w kwiecie wielu sięgamy po literaturę ze starszymi ludźmi w rolach głównych. Irena Matuszkiewicz udowadnia, że nawet osoba wchodząca dopiero w dorosłe życie może śmiać się i wzruszać, zaczytując się w przygodach żwawych staruszek. I jeszcze jedno: to nieprawda, że wszystkie okładki kłamią. „Szepty” to naprawdę poruszająca opowieść!
7/10
Irena Matuszkiewicz, „Szepty”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011
recenzja opublikowana na dlalejdis.pl
Melissa de la Cruz, Zbłąkany anioł, Krwawe walentynki - Wampiry są wśród nas
Wampiry towarzyszą czytelnikom i widzom już od dłuższego czasu. Było kilka filmów, wydano kilka ciekawych książek. Teraz jednak wampiry stały się prawdziwą plagą. Przyznam się szczerze, że czuję się wręcz osaczona wampirzą tematyką.
Zaczynając lekturę bestsellera „New York Timesa”, „USA Today” i „Wall Street Jurnal” starałam się nie myśleć o tym, że w dzisiejszych czasach dosłownie należy napisać przynajmniej jedną książkę z wampirami w roli głównej. Rekomendacja tak zacnych gazet sprawiła, że nie miałam oporów przed sięgnięciem po tę książkę. Melissa de la Cruz tym razem w jednej książce zawarła dwie: „Zbłąkany anioł” i „Krwawe walentynki”.
„Zbłąkany anioł” opowiada o perypetiach Schuyler i Jacka, którzy, ścigani przez mściwą Regentkę Mimi, usiłują uratować świat. Bohaterowie, niestety, nie wiedzą dokładnie, w jaki sposób, gdzie i przede wszystkim, przed kim będą tego świata bronić. W grę wchodzą błękitnokrwiste wampiry, czerwonokrwiści ludzie i niezidentyfikowane demony. Równolegle z przygodami Schuyler i Jacka poznajemy dokładniej Mimi i biurokratyczny świat wampirów. Z nieznanych sobie powodów bardziej polubiłam mściwą Regentkę, niż zakochanych w sobie głównych bohaterów. Być może dlatego, że ckliwa miłość między wampirami, którzy nie mogą ze sobą być, to dla mnie zbyt wiele.
„Krwawe walentynki” z kolei to trzy krótkie opowieści o miłości między wampirami, ludźmi i czarownicami. Chociaż miały one rzucić nowe światło na świat i dzieje wampirów, dla mnie mogłyby być odrębną książką.
Nie potrafię szczerze polecić lub przestrzec przed lekturą opowieści o „Błękitnokrwistych”. Ci, których tematyka związana z gryzieniem w szyję zafascynowała powinni po „Zbłąkanego anioła” sięgnąć bez ociągania. Ci zaś, którzy czują przesyt tego typu literaturą powinni przeczekać, bo jestem pewna, że za jakiś czas zmienią się trendy i nie będziemy już bombardowani wampiryzmem. Z jednej strony temat wampirów jest już tak oklepany, że nic nowego nie da się wymyślić, wiec w książce powtarzają się motywy, z którymi czytelnicy mogli zetknąć się już wcześniej. Z drugiej jednak, gdyby zapomnieć, że czytamy o wampirach, pojawia się naprawdę ciekawa książka przygodowa. Jeśli więc nie przeraża Was słowo „wampir”, spokojnie możecie zaryzykować.
4/10
Melissa de la Cruz, „Zbłąkany anioł / Krwawe walentynki”, Wydawnictwo Jaguar 2011
recenzja zamieszczona na dlalejdis.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)