niedziela, 28 sierpnia 2011

05/09/11 Book Change nadchodzi. Nie przegap i wymień się książką

Wprawdzie w Poznaniu mnie nie będzie, ale postaram się być na wrocławskim book change (o ile praca pozwoli). Trzeba poznać koleżanki książkoholiczki i zmienić trochę zawartość biblioteczki :)


Więcej informacji o imprezie na Więcej informacji na: book-change.blogspot.com 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Robert Rankin, Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne fantazje - Niesamowite historie ze świata równoległego

Jest rok 1895, Londyn. W rządzie Wielkiej Brytanii zasiada Winston Churchill, ktoś wymyśla telefony. Wszystko się zgadza. Na tym tle tylko Marsjanie wyglądają dość dziwnie.
Któż mógłby się spodziewać, że można w tak fajny sposób połączyć historię i fantastykę? Na pewno nie ja. A jednak. Da się. I może być to zabieg bardzo fajny. Tak właśnie w skrócie przedstawia się książka „Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne fantazje” Roberta Rankina.

Czas płynie sobie spokojnie. Cyrkowcy jeżdżą po świecie, pokazując kobiety- małpy, skaczące pchły i inne ciekawostki, którymi mogą zainteresować się kmiotkowie. W rządzie też po staremu, wiadomo przecież, że gawiedź nie wie, co dzieje się w tajnych gabinetach. A tam rządzący w towarzystwie panów w czerni knują jak za pomocą grypy, rzeżączki i gruźlicy pozbyć się Marsjan tak, aby nikt się nie zorientował. Udaje się. Ziemia może być spokojna, Marsjanie już nas nie zaatakują. Mamy jeszcze przybyszy z Jowisza i Wenus, ale oni są do nas przyjaźnie nastawieni. W tym samym czasie George Fox pracuje w cyrku u „profesora” Coffina, pokazując rozkładające się już zwłoki przybysza z innej planety. Niestety, atrakcja jest już u schyłku „życia” i należy znaleźć coś na jej miejsce. Coś, dzięki czemu staną się sławni i bogaci. Gdy zrozpaczeni mężczyźni myślą, że już nic ich nie uratuje, nieznany iluzjonista przepowiada George’owi, że znajdzie on legendarną Dziewczynę Płaszczkę i że na jego barkach spoczną losy wszechświata. Tak. Nie miasta, nie kraju, nie świata, lecz właśnie wszechświata. Rozochocony wizją pieniędzy profesor postanawia sprzedać swój nędzny dobytek i zasponsorować młodemu Foxowi podróż w poszukiwaniu Cudu Świata. Tak oto zaczyna się historia, która trzyma w napięciu do ostatniej kartki. Wierzcie mi na słowo lub sprawdźcie sami.

Książka Roberta Rankina faktycznie zasługuje na znalezienie się w gronie „prawdopodobnie najlepszych książek na świecie” w dziedzinie fantastyki. Autor idealnie łączy świat, który znamy z historii ze światem fantastycznym. Jest autorem zabawnym, wciągającym i bardzo dobrze posługującym się piórem. Żadna linijka jego książki nie jest napisana jako zapchajdziura. Powieść jest świetnie przemyślana.

A teraz smaczek. Nie wszystkim wyda się to właściwe, ale podczas swojej podróży główni bohaterowie spotkają na swojej drodze kelnera austriackiego pochodzenia, Adolfa Hitlera. Cóż, chociaż może dla niektórych to lekka przesada, portret rasistowskiego, nadętego pracownika, który marzy, aby wszystkich bogatych obcych wysłać w diabły również się autorowi udał.

Książki nie ma co opowiadać, bo czyż można opowiedzieć przygody bohatera, którego można przyrównać do Indiany Jonesa? Jedno jest pewne. Przygód główni bohaterowie mają co niemiara i proponuję najszybciej jak się da, zaopatrzyć się w egzemplarz „Dziewczyny Płaszczki” Naprawdę warto.



09/10

Robert Rankin, Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne fantazje, Prószyński, 2011


recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

niedziela, 21 sierpnia 2011

To co warto wiedzieć wiem od swojego kota, Suzy Backer - Mam kota na punkcie kota

Czy jesteś w stanie uwierzyć w to, że życia można nauczyć się od kota? Nie? W takim razie przekonaj się sama
„To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota” Suzy Backer we współpracy ze swoją kotką Binky napisała książę, dzięki której dowiemy się dokładnie tego, co powinniśmy wiedzieć o świecie i życiu.

Lat temu siedemnaście za sprawą „To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota” świat poznał nauki kota ponadprzeciętnego, czyli mojej kotki Binky […] jak mawiają w branży muzycznej- Binky zaliczyła podwójną platynę. Często słyszę pytanie, czy sława nie uderzyła jej do głowy. Gdzie tam! Binky nie spoczęła na laurach, tylko nauczała dalej”.

kot1Książka Suzy Backer nie należy do obszernych dzieł. Chociaż ma około 70 kartek, większość zapełniają zabawne rysunki „z życia kota” z krótkimi podpisami. Nie znaczy to jednak, że książka ta jest nudna. Wręcz przeciwnie. Czytając ją, każdy posiadacz kota, odnajdzie tam swojego pupila, czasem popadnie w zadumę, a czasem będzie śmiać się do rozpuku. To naprawdę ciekawe, że autorka wychwyciła tyle ciekawych cech.

Dzięki książce dowiemy się, że sen to bardzo poważna sprawa, a pielęgnacja zajmuje niemało czasu: trzeba umyć się za uszami, między palcami i oczywiście pod pachami. Należy dbać o paznokcie oraz fryzurę. Binky uczy nas także, że niegrzecznie jest bekać w towarzystwie oraz, że pieniądze to tylko papier. Czyż nie jest to prawdą? Właśnie. A tego wszystkiego, o czym pewnie część osób nie wie lub nie pamięta uczy nas kot.

Plusem książki jest przepiękne wydanie. Śmieszne rysunki na ładnym papierze i w twardej okładce prezentują się świetnie i idealnie nadają się na prezent dla kociara lub kociary. Minusem jest cena, ponieważ książka kosztuje prawie 30 złotych, ale czego nie robi się dla przyjaciół.
kot2
Na początku myślałam, że moje zafascynowanie książką wynika z tego, że pierwszy raz trafiłam na coś w tym stylu dlatego postanowiłam odczekać jakiś czas i wrócić do niej z nadzieją, że może jednak nie jest tak zabawna, jak myślałam na początku. Niestety. Przy drugim czytaniu śmiałam się tak samo, więc chyba faktycznie książka zasługuje na uznanie.

Choć na pierwszy rzut oka zdawać się może, że książka ta jest przeznaczona tylko dla dzieci, nic bardziej mylnego. Nadaje się zarówno dla małych jak i dużych, a może nawet dla dorosłych nadaje się najbardziej. Cóż jeszcze? Chyba zapomniałam o tym, co znajdziemy na początku książki: test na kociarza. Ja zwyczajnie lubię koty. Nie zaliczyło mnie do kociarzy, nie jestem przez nie opętana i nie muszę udać się do weterynarza. To dobrze? Nie wiem

08/10


To co warto wiedzieć wiem od swojego kota, Suzy Backer, WAB, 2011

sobota, 20 sierpnia 2011

Tim Powers, Na nieznanych wodach - W świecie karaibskiej magii

„Na nieznanych wodach” Tima Powersa to powieść, która stała się inspiracją dla filmu o zwariowanym piracie.
 Tak, przygody Jacka Sparrowa w filmie „Piraci z Karaibów na nieznanych wodach” powstało w oparciu  właśnie o tę książkę.

Czy może stać się tak, że ze zwyczajnego, niczym niewyróżniającego się mężczyzny, z minuty na minutę można stać się piratem? W niektórych przypadkach tak. Przedstawiam wam historię Johna Chandagnaca, zwykłego przeciętniaka płynącego na spotkanie z dawno niewidzianą rodziną. Dzięki dziwnemu i podejrzanemu zbiegowi okoliczności na jego drodze, a właściwie to na drodze statku, którym miał przyjemność podróżować, stanęli najprawdziwsi piraci z krwi i kości. John, mając do wyboru zginąć lub dołączyć do zgrai bandytów, postanawia żyć. Gdy okazuje się, że jego życie jest coś warte, dzięki umiejętności gotowania i posługiwania się bronią Johna Chandagnaca, staje się  Jackiem Shandy.

Piraci, którzy mieli przyjemność wtargnąć na okręt, którym podróżował John nie przybyli tam przypadkiem. Umówili się na to z niejakim Benjaminem Curwoodem, szalonym profesorem, który w zamian za małą pomoc w powołaniu do życia zmarłej żony i przeniesienie jej duszy w ciało pięknej córki, obiecuje piratom statek. Tak właśnie zaczyna się przygoda Jacka Shandy’ego na nieznane wody i lądy w poszukiwaniu magicznej Fontanny, a właściwie źródła młodości. Czy uda mu się przeżyć niebezpieczne przygody? Czy nie przepłaci za swoją decyzję życiem?

Gdy na okładce książki przeczytałam słowa Orsona Scotta Carda: „Nikt tak dobrze nie snuje opowieści jak Tim Powers”, nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać, gdyż nie wiedziałam, czy pochwała z ust pisarza, którego nie lubię to dobry czy zły znak. Okazuje się jednak, że Orson Scott Card miał rację. Książka o piratach jest przednia. Wprawdzie, co jakiś czas trzeba sobie zrobić przerwę w lekturze, aby przetrawić odpowiednie przygody, ale ogólnie książka idealnie nadaje się na wakacje. W książce brakowało mi jednak mocno zarysowanych charakterów. Bo chociaż pirat piratowi nierówny, to miałam problemy z tym, kto jest kim. Gdyby autor poświęcił poszczególnym postaciom więcej czasu, może nawet odnalazłabym swojego ulubionego bohatera? A tak musiałam się zadowolić głównym bohaterem, który też niestety nie za bardzo wybijał się na tle swoich kompanów.

08/10

Tim Powers, Na nieznanych wodach, Wydawnictwo Literackie, 2011

recenzja opublikowana na:dlalejdis.pl

środa, 17 sierpnia 2011

Nowy Jork 101 miejsc, które musisz zobaczyć, Aneta Radziejowska, Marek Rygielski - Empire State of Mind


Otwierając książkę „Nowy Jork 101 miejsc, które musisz zobaczyć” Anety Radziejowskiej i Marka Rygielskiego miałam nadzieję, że przeniosę się do magicznego miasta które jest pełne gwiazd filmu i muzyki chodzących po ulicach z psami/dziećmi , a bohaterki „Seksu w wielkim mieście” przeżywają swoje kolejne przygody.



„Nowy Jork…” to zbiór informacji o miejscach, które możemy odwiedzić będąc w Wielkim jabłku. Począwszy od barów i restauracji, poprzez hotele w których nocują gwiazdy, kończąc na parkach i muzeach. Na końcu książki znajdziemy przydatne informacje dotyczące metra, schematów miasta, banków, kantorów i taksówek. Tak naprawdę jadąc do jakiegoś miasta powinno mi to wystarczyć. W domu czytam sobie o wszystkich miejscach, wybieram te, które mam ochotę odwiedzić, a na miejscu z mapą w ręce idę od punktu do punktu. Czegóż więcej chcieć?
Właściwie to nie wiem, ale mnie ta książka nie powaliła na kolana. Autorzy wprawdzie opisali wiele ciekawych i mniej ciekawych miejsc, ale mniemam, że gdybym poszperała w Internecie znalazłabym te same informacje i to zupełnie za darmo. Brakuje mi w tej książce tego, co można znaleźć na przeróżnych formach- informacji, które posiadają osoby znające miasto od podszewki, informacji o miejscach magicznych i nieosiągalnych dla nikogo poza mieszkańcami miasta. A tak?

Bez urazy, ale chyba każdy w miarę rozgarnięty człowiek wie, że warto zobaczyć Statuę Wolności i Empire State Building, zajrzeć do Chinatown i SoHo, zobaczyć Wall Street, Central Park i wstąpić do największych muzeów i bibliotek, albo zobaczyć jak wygląda słynny uniwerek. Gdzie jednak miejsca, w których się zakocham, a o których nikt nie rozpisuje się na prawo i lewo?  No i po co aż 101 miejsc? Nie lepiej byłoby wybrać 30 ciekawych i mało znanych statystycznemu turyście? Napisać jakieś ciekawostki, a nie informacje które bez problemu znajdę w Internecie wpisując w wyszukiwarkę daną frazę?

Ogólnie rzecz biorąc przewodnikowi nie można nic zarzucić. Schludny, przystępny, wiadomo gdzie zajrzeć będąc w NY, jak tam dojechać itd. Brakuje mi jednak tego czegoś. Szczerze wątpię, czy mając do wyboru ileś przewodników pod Nowym Yorku w podobnej cenie wybrałabym akurat ten.

Chciałam zobaczyć Sex and the city, zobaczyłam co najwyżej Klan.

06/10

Nowy Jork 101 miejsc, które musisz zobaczyć, Aneta Radziejowska, Marek Rygielski, Nowy Świat, 2011


 Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

sobota, 13 sierpnia 2011

Turcja półprzewodnik obyczajowy, Agata Bromberek, Agata Wielgołaska - (nie)obiektywnym okiem na Turcję

"Turcja? Kebaby w bułce, z surówką. Ciepło, upalnie, słonecznie. Niscy, śniadzi młodzieńcy i ciemnych oczach. Wąsaci panowie. Islam. Harem. Zniewolone kobiety w chustkach na głowie. Wielożeństwo. Kawa po turecku. Piosenki Tarkana. Kapadocja, gdzie kręcono "Gwiezdne wojny". Orhan Pamuk. Kilometry piaszczystych plaż usianych hotelami. Wielki bazar w Stambule. Tureckie swetry. Chałwa. Porwania kobiet. Bardzo chcą do Unii Europejskiej.*"
Czy z tym faktycznie kojarzy nam się Turcja? Mam wrażenie, że połowa osób jadących do Turcji wie tylko, że będzie tam dużo osób z ciemną karnacją (żeby nie nazwać ich brudasami, bo jak my jedziemy tam to przystojni Turcy, a dopiero jak do nas przyjadą to "brudasy") i plaża z hotelem oraz basenem.
Nie będę udawać alfy i omegi mówiąc, że o Turcji wiem o wiele więcej, bo dopiero teraz dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Do rzeczy. Czy to się je?
"Turcja półprzewodnik obyczajowy" to dzieło Agaty Bromberek i Agaty Wielgołaskiej, dziewczyn, które mieszkały w Turcji na tyle długo (grubo ponad 2 tygodnie) aby móc co nie co o niej opowiedzieć.

"Turcja półprzewodnik obyczajowy" to na 100% nie jest przewodnik dla osób, które chcą spędzić kilka dni na plaży hotelowej i ewentualnie pojechać na jakąś wycieczkę, aby cyknąć parę zdjęć i potem chwalić się przed znajomymi "byłam... widziałam... poznałam". To książka dla osób, które zastanawiają się, czy Turcja to odpowiednie dla nich miejsce oraz dla osób, które jak ja, lubią ot tak poczytać o kulturze innych.

"Turcję.." czyta się jak książkę przygodową, a nie jak przewodnik. Dowiemy się z niej praktycznie wszystkiego. Ta pozycja powinna stać się vademecum dla wszystkich, którzy chcą tak naprawdę przeżyć Turcję dogłębnie. Dowiemy się z niej wielu ciekawych rzeczy począwszy od tego, jaki szok  możemy przeżyć zamieszkując w tym kraju, poprzez to, czego powinniśmy spróbować, jak wyglądają domy typowych Turków, jakie są ich relacje z rodziną i znajomymi, aż do tego, po co nam oko proroka (sama takie mam, choć w Turcji nie byłam) i o tym, dlaczego na niebieskookiego osobnika niektórzy mogą patrzeć z podejrzliwością.

Chociaż do Turcji się nie wybieram, książka zagości w mojej osobistej biblioteczce. Nie po to, aby móc pochwalić się przed znajomymi kolejnym przewodnikiem, ale po to, że do niektórych książek człowiek chce zwyczajnie, co jakiś czas, wracać. Na końcu książki znajdziemy kilka podpowiedzi dotyczących samodzielnej nauki tureckiego oraz kilka przydatnych (i życiowych) informacji dla tych, którzy myślą, że rezydent biura podróży pracujący w Turcji 3/4 roku spędza opalając się na plaży. Dodatkiem (całkiem miłym) jest zbiór kilku zdjęć zrobionych przez autorki książki.

* fragment książki
09/10

 Turcja półprzewodnik obyczajowy, Agata Bromberek, Agata Wielgołaska, Nowy Świat, 2011

 Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości:

500 Days of Summer - 500 dni bezsensu


Komedie i romanse, a do nich zalicza się 500 days of Summer lub jak kto woli 500 dni miłości, powinny być śmieszne i o miłości. Czy ten film spełnia wymagania gatunkowe?
 
Typowy nieudacznik- Tom Hansen w czasie pracy, która nie daje i nigdy nie dawała mu satysfakcji, poznaje przeciętną i niemodnie ubraną Summer Finn i z miejsca się w niej zakochuje. Dni mijają im raz lepiej, raz gorzej, ale są ze sobą. A potem nie są. A potem są, a potem znów nie. Nie, nie nałykałam się tabletek. Twórcy filmu, chcąc osiągnąć coś fajnego, zaczęli skakać po linii czasowej historii. Raz oglądaliśmy 456 dzień związku, a zaraz potem 4. i tak w kółko. Niby fajnie, ale coś mi nie grało. Jakoś w ogóle coś mi w tym filmie nie gra. Może to przez Josepha Levitta, który grał jakby miał zatwardzenie? Nie wiem. Film oglądałam dwa razy w dużych odstępach czasu, bo myślałam, że miałam zwyczajnie gorszy dzień. Ale, niestety, nie. W filmie coś nie gra.




Faktem jest to, co na początku mówi lektor: to nie jest film o miłości. Więc o czym? hmmm. O nieudaczniku, który siedzi w pracy której nienawidzi, o facecie, który powinien się iść leczyć, bo chorą miłość się leczy, o gościu, który zaczął się bawić w dom w Ikei i myślał, że naprawdę tak będzie. O trochę zakręconej dziewczynie,  która lubi się bawić, ma swoje humory i zapowiedziała nieudacznikowi, że nie szuka związku na stałe. Jak można przez 500 dni przeżywać jak mrówka okres? Wiem, że miłość nie wybiera itd,  ale...  No albo najpierw przez rok przeżywa jak mrówka okres swój piękny związek, a później przez kolejne ok 100 dni rozpamiętuje wszystko i zastanawia się (z pomocą 12 latki(?) i dwóch facetów, których nawet kijem bym nie tknęła) dlaczego jego związek się rozpadł.




Żeby nie tylko jeździć po filmie, ale znaleźć również jego plusy: Jest to idealna pozycja dla ludzi w dobrym humorze (tym z depresją nie polecam). Na uwagę zasługuje też fajna muzyka. Ścieżka dźwiękowa naprawdę im się udała. Jeśli ktoś lubi kino niezależne, to też powinien na ten film zwrócić uwagę, bo on jest chyba na pograniczu niezależności i komercji. Myślę, że gdyby nie główny bohater, to 500 dni miłości byłby godny polecenia (swoją drogą, jak można tak głupio przetłumaczyć film?!?), to skakanie czasowe jest fajnym pomysłem, ale niestety nie w tym wykonaniu






Tytuł polski: 500 dni miłości
Tytuł oryginalny: (500) Days of Summer
Scenariusz: Scott Neustadter, Michael H. Weber
Rok: 2009
W rolach głównych:  Zooey Deschanel, Joseph Gordon-Levitt, Geoffrey Arend
produkcja:USA
gatunek:Dramat, Komedia, Romans

czwartek, 11 sierpnia 2011

Heather Graham, Noc morze i gwiazdy - Raj tropików

Romansidła idealnie nadają się na lekturę w pochmurne dni. Tak więc otulcie się w ciepły kocyk, zaparzcie ulubioną herbatę i zanurzcie się w historii, która mogłaby się wydarzyć naprawdę.

Czy można wyobrazić sobie coś bardziej romantycznego, niż piękną kobietę i przystojnego mężczyznę, którzy wyszli cało z katastrofy lotniczej i zostali uwięzieni na malowniczej wysepce pośrodku oceanu? Bohaterowie książki Heather Graham „Noc, morze i gwiazdy” bez problemu mogliby wymyślić dla siebie coś bardziej ekscytującego.

Sky Delaney, młodej projektantce wracającej właśnie z podróży służbowej, nie mogło zdarzyć się nic gorszego. Utknęła na kompletnym tzw. zadupiu (bez ubrań na zmianę, szczotki do włosów, czy szczoteczki do zębów) z chamem i gburem w jednym. Jakby tego było mało, podczas ucieczki z samolotu skręciła kostkę. Czy może być gorzej? Oczywiście, że tak. Kyle Jagger, jej jedyny towarzysz na pustkowiu, nie dość, że jest impertynentem i chamem, to na dodatek jest niesamowicie przystojny…

Jak można się domyślić, między bohaterami zaczyna iskrzyć. Niestety, jest to bardziej zwierzęcy instynkt, niż głębokie uczucie. Kyle zostawił na lądzie (prawie) byłą żonę i syna, Sky- narzeczonego. Pomimo wyrzutów sumienia, nieokrzesany Kyle coraz bardziej rozpala umysł i ciało Sky.

Zawsze mi się wydawało, że jeśli romans, to musi być płytki. Okazuje się, że nie zawsze. Heather Graham potrafi pisać tak fajnie, że nawet historia, którą można znaleźć w co trzecim romansidle, może wydać się ciekawa. Być może to dlatego, że autorka potrafi dobrze scharakteryzować bohaterów. Zarówno Kyle, jak i Sky mają swoją przeszłość, uczucia, troski, przemyślenia. Nie są to bezmyślne postaci, które mają za zadanie spotkać się, pokochać i spłodzić dziecko na końcu książki. Graham musiała się trochę nad nimi pogłowić. Na uwagę zasługują również wątki poboczne, głównie rodzinne tajemnice obojga bohaterów. Każde z nich przeżyło już trochę i te przeżycia odcisnęły na nich swoje piętno.

Książkę Heather Graham czyta się bardzo szybko. Autorka nie zanudza nas bezsensownymi opisami, które nic nie wnoszą do lektury, ma bardzo przyjemny styl, a akcja toczy się na tyle szybko, że książka mogłaby posłużyć za scenariusz amerykańskiego filmu o rozbitkach.

07/10

Heather Graham, Noc, morze i gwiazdy, G+J,  2011

recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

niedziela, 7 sierpnia 2011

Wyznania zakupoholiczki - Dziewczyna w zielonym szaliku

Becky Bloomwood, amerykańska dziewczyna jakich wiele. W dzieciństwie wyśmiewana przez rówieśników z powodu brzydkich ubrań z przeceny. Od 14 roku życia marząca o pracy w prestiżowym magazynie o modzie.
 
W wyniku swojej głupoty i ignorancji dostaje jednak pracę w Successful Savings magazynie o tematyce finansów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Rebecca Bloomwood to zakupohiliczka, której karty kredytowe błagają o litość, od roku ściga ją komornik, a szafy wprost uginają się od ubrań, których nigdy bohaterka nawet nie przymierzyła. O dziwo, dziewczę odnosi sukcesy. Widocznie aby dotrzeć do osób, które potrzebują numeru telefonu typu 0700sukieka, potrzebna jest równie pusta i głupia osoba. Jak można pisać o finansach biorąc za przykład zakłamany skład ciuchów? Oj można, można… Gdy poznacie Becky zaczniecie się zastanawiać jakim cudem ona żyje. Naprawdę dziewczyna jest przeciwieństwem wszystkiego co normalne. Jest w tym duży plus. Każda z nas może sobie powiedzieć: „ to co, że jest całkiem ładna i ma fajne ubrania skoro nie potrafi przejść obok sklepu nie kupując czegoś, jest samotna, głupiutka, mówiłam już głupia?”. Pomimo to jest w niej coś… może dlatego, że oglądając ją wiemy, że jesteśmy mądrzejsze?  Główną bohaterką idealne charakteryzuje coś, co powiedziała na spotkaniu anonimowych zakupoholików: „Cześć wszystkim nazywam się Rebecca Bloomwood. Przyszłam tu właściwie aby wyświadczyć mojej przyjaciółce przysługę… Mam na myśli, że lubię zakupy czy coś w tym złego? Znaczy w historii jest dużo zabawy… Doświadczenia są zabawne bla bla.. To piękne.. Te lśniące siatki, nowe kosmetyki, ten zapach kolejnych włoskich butów. To uczucie gdy łapiesz swoją VISĘ aby udowodnić, że to wszystko zależy do Ciebie!...”

Ponieważ to komedia romantyczna, musi pojawić się wątek miłości. A jakże. Jest. Z tym, że oparty całkowicie na kłamstwach Becky.



Dla kogo? Dla dziewczyn oczywiście. Zarówno tych w dobrych nastrojach, jak i tych w depresji. Patrzenie na życiowych nieudaczników i idiotów jest dobre na każdy humor.

Kiedy? O każdej porze dnia i nocy. Na takie filmy nie ma odpowiedniej pory dnia. Głupota innych jest idealna zawsze i wszędzie.



Podsumowując film w jednym zdaniu: komedia romantyczna o głupiej dziewczynie, która pod wpływem miłości, przyjaźni i wyrzutów sumienia postanawia się zmienić i jej się to udaje.



Taki głupiutki i trochę idealistyczny film, ale wart obejrzenia :)

P.S. Nie oglądajcie tego z facetami. I tak nie zrozumieją ;)





Tytuł polski: Wyznania zakupoholiczki
Tytuł oryginalny: Confessions of a Shopaholic
Scenariusz: P.J. Hogan
Rok: 2009
W rolach głównych:  Isla Fisher, Krysten Ritter, Hugh Dancy
Na podstawie powieści Sophie Kinsella
produkcja:USA
gatunek:Komedia romantyczna


piątek, 5 sierpnia 2011

Rafał Ziemkiewicz, Michnikowszczyzna zapis choroby - Michnik- historia prawdziwa?

Czasami warto odejść na chwilę od lektur lekkich i przyjemnych i poświęcić trochę czasu lekturom trudnym. Nawet takim, po których możemy dostać migreny lub kaca moralnego

Rafał Ziemkiewicz. Człowiek znany, inteligentny, nagradzany (laureat nagrody Kisiela). Czy taki człowiek mógłby pojechać na swojej opinii i napisać książkę, w której roiłoby się od kłamstw? Czy byłby w stanie narażać się na ciąganie po salach sądowych z powodu oszczerstw?

Po „Michnikowszczyznę zapis choroby” sięgnęłam chętnie, choć z obawami. Wszak to nie to samo, co romansidło, czy obyczajówka. To książka dość trudna, szczególnie dla osób, które z wydarzeń końcówki lat 80tych, początku 90tych pamiętają głównie gumy do żucia i zabawki. Nie należę do patriotów: nie śledzę z zaangażowaniem losów naszego kraju, nie zaczytuję się w historii Polski. Nie można mnie jednak nazwać ignorantką. Wiem, ogólnie, co się dzieje i znam (lepiej lub gorzej) najnowszą historię kraju.

Michnik zawsze kojarzył mi się z wolnomyślicielem, człowiekiem, który zaprowadził najważniejsze zmiany w naszym, moim kraju. Wiem, że każdy ma coś za uszami i nikt święty się nie rodzi, ale akurat do Adama Michnika nigdy nic nie miałam.

Rafał Ziemkiewicz pokazuje Michnika z całkowicie innej strony. Nie bałabym się nawet nazwać jego idei obrazoburczymi (i myślę, że autor chyba by się za to określenie nie obraził). W końcu miał czelność wystąpić przeciwko osobie, która cieszy się powszechnym szacunkiem, a michnikowszczyna stała się cytując bohatera „Misia” Barei  „nową świecką tradycją”.

Gdy babcie będące wyznawczyniami pewnego ojca Tadeusza mówiły o Michniku jak najgorsze rzeczy, zawsze stawałam w jego obronie. Widocznie nie tylko ja: „pokolenie moich rodziców: u progu III RP zachłysnęli się dyskursem o wolności i demokracji narzuconym przez „Gazetę Wyborczą”. Do nich już nic nie dotrze. Oni kochają Michnika”. Cóż. Ja wprawdzie go nie kocham, ale do tej pory uważałam, że facet dobrze mówi.

Czy jednak? Jeśli wczytamy się dobrze w tekst Rafała Ziemkiewicza zauważymy, a autor nam to jeszcze ładnie palcem pokaże, że Adam Michnik plątał się przez wiele lat w zeznaniach. Zarówno jako autor tekstów jak i jako poseł… więc jak jest  naprawdę? Działacz polityczny, obrońca Solidarności, historyk, organizator antykomunistycznej opozycji, czy też zręczny i w miarę inteligentny gracz, który zaplątał się w tym wszystkim?

Z książką mam dwa zasadnicze problemy: po pierwsze papier zniesie wszystko, a nie od dziś wiadomo, że odpowiednio ułożone zdania pokażą dokładnie to, o co autorowi chodzi. Nie wierzę też, że ktoś po przeczytaniu lektury poleci do biblioteki miejskiej i prześledzi całe archiwum „Wyborczej” w celu porównania słów i dat.
Sprawa druga: patronaty: „Gazeta Polska” i „Rzeczpospolita”. Jakby nie patrzeć przeciwnicy „Wyborczej”

Po przeczytaniu książki nie zmądrzałam, co najwyżej nabawiłam się długotrwałej migreny. Nie mówię, tekst autora zrobił na mnie wrażenie, ale… No właśnie. Ale nie wiem czy zmienię nastawienie.

Oceny pozycji nie będzie. Nie mogę z czystym sumieniem polecić albo odradzić lekturę „Michnikowszczyzny”, nie mogę też powiedzieć, czy pozycja ta to arcydzieło czy chłam.

Książkę pozostawiam bez wyraźnych wskazań na to, czy warto po nią sięgnąć czy też nie. Decyzja należy całkowicie do Was, ponieważ ja mam za duży chaos w głowie.

5/10

Rafał Ziemkiewicz, Michnikowszczyzna zapis choroby, Fabryka Słów, 2011

recenzja opublikowana na kobieta20.pl

wtorek, 2 sierpnia 2011

Woda dla słoni, Sara Gruen - Życie to najbardziej spektakularne widowisko na Ziemi

Często czytając prawdziwe historie nie możemy uwierzyć w ich prawdziwość i wydaje się nam, że to fikcja. Rzadziej, że czytając zmyśloną historię mamy wrażenie, że to mogło wydarzyć się naprawdę.
Tytuł recenzji, to tak naprawdę podtytuł książki. Oddaje on jednak idealnie to, co można by w jednym zdaniu napisać o powieści Sary Gruen. „Woda dla słoni” pokazuje, że na świecie nie ma nic bardziej zaskakującego i spektakularnego niż ludzkie życie.

Głównym bohaterem jest Jakob Jankowski, student weterynarii polskiego pochodzenia mieszkający w USA. Po tragicznej śmierci rodziców dowiaduje się, że jego ojciec, również weterynarz od dawna przyjmował zapłatę za leczenie w naturze, a dodatkowo rodzice Jakoba, aby opłacić jego studia wzięli kredyt pod hipotekę ich domu i nie spłacali go. Chłopakowi nie pozostaje nic innego jak tylko zabrać kilka swoich rzeczy i się wyprowadzić. Z radosnego i myślącego o seksie chłopaka z dnia na dzień Jakob musi stać się odpowiedzialny. Chociaż od ukończenia studiów i uzyskania dyplomu dzieli go tylko egzamin, bohater wychodzi z niego i wyrusza w świat.

Tutaj właśnie zaczyna się niesamowita historia. Jakob przypadkiem wskakuje do pociągu którym jedzie trupa cyrkowa. Dzięki swojej wiedzy o zwierzętach, właściciel chylącego się ku bankructwu przybytku zatrudnia chłopaka… Co dalej? Przeczytajcie, a na pewno nie pożałujecie. Mogę tylko dodać, że w życiu Jakoba pojawi się piękna Marlena, a całą historię opowiada stary Jakob żyjący w domu starców.

Dla kogo książka? Dla wszystkich bez wyjątku: dużych i małych, mężczyzn i kobiet. Nie jest to romansidło. To raczej połączenie powieści obyczajowej z przygodową, więc panowie również powinny się dobrze bawić przy lekturze. Ze względu na brak niechlujstwa jest idealna do czytania zarówno po kilka minut w autobusach (nie zapomnimy o czym czytaliśmy i nie będziemy mieć problemów z powrotem do wątku), jak i kilkugodzinnych podróży, ponieważ akcja wciąga jak rwący potok, więc się nie znudzimy opowieścią.

„Woda dla słoni” ma dla mnie jeden minus. Zanim przeczytałam książkę widziałam film. Przez to nie mogę się opędzić od echa koszmarnego polskiego w ustach aktorów i Jakoba z gębą Pattisona. A tak miałam ochotę wyobrazić sobie przystojnego Jakoba… I  nic. Siła filmu zwyciężyła. Poza tymi drobnymi mankamentami, które nie leżą po stronie książki byłam wniebowzięta, więc ze spokojnym sumieniem mogę dodać Wodę dla słoni do swojej biblioteczki

09/10

Woda dla słoni, Sara Gruen, Rebis, 2011

recenzja opublikowana na kobieta20.pl