niedziela, 29 stycznia 2012

Karmienie piersią. Siedem naturalnych praw Nancy Mohrbacher, Katleen Kendall - Tackett

Dziś recenzja książki dla mnie nietypowej, bo o karmieniu piersią. Każda kobieta słyszała, jak ważne jest karmienie piersią dla prawidłowego rozwoju dziecka i więzi noworodka z mamą. Cześć młodych mam się do tego stosuje, inne wolą karmić butelką.
Nancy Mohrbacher i Katleen Kendall-Tackett uczą przyszłe i młode mamy, jak karmić dzieci oraz dlaczego to takie ważne.
 Autorki podzieliły książkę na 11 rozdziałów i w każdym z nich omawiają najważniejsze kwestie dotyczące karmienia. Zaczynają od tego, co najważniejsze, czyli od przygotowania się przyszłej mamy do karmienia, wyjaśniają, to, co wydaje nam się bardzo dziwne, a w rzeczywistości jesteśmy w to wyposażeni. Mamy dowiedzą się również, dlaczego branie dziecka na ręce ma tak duże znaczenie, jak zapewnić sobie i dziecku największy komfort podczas karmienia.

Druga część jest poświęcona karmieniu piersią w praktyce począwszy od pierwszego dnia życia dziecka. Aby ułatwić matkom ten trudny i nowy dla nich okres autorki proponują wyznaczanie sobie celów z nagrodami za ich osiągnięcie.
Na koniec pierwszej prawdziwej części książki (ja ją sobie podzieliłam niego inaczej) autorki uczą czegoś nie mniej ważnego od przystawiania dziecka do piersi- jak je od piersi odstawić.
Druga część książki poświęcona jest codzienności z dzieckiem oraz  kwestii fizycznych i zdrowotnych dotyczących karmienia piersią.

Powiem szczerze, dla mnie ta książka to trochę czarna magia. I nie jest dla mnie książką łatwą, przyznaję bez bicia. Dużo czasu zajęło przeczytanie mi 340 stron. Musiałam wszystko przetrawić, kilka razy odstawiałam książkę stwierdzając, że nie dam rady, później do niej wracając z myślą, że przecież kiedyś mi się to przyda. Gdyby to wszystko było jakieś łatwiejsze, logiczniejsze, bliższe znanej mi codzienności. Żółtaczka u dziecka, wpływ tego jak szybko po porodzie przystawię dziecko do piersi, karmienie dziecka z zespołem downa, pojemność piersi, karmienie w miejscach publicznych, czas przechowywania mleka w lodówce i poza nią, problemy z karmieniem dziecka posiadającym rozszczep podniebienia… dla kobiety, która jeszcze nie jest matką to wszystko wydaje się takie dziwne i niezrozumiałe. Cześć poruszanych kwestii wydawała mi się absurdalna, część tak logiczna, że zastanawiałam się, jaki jest sens pisania o tak „oczywistych oczywistościach”.  Czy powinnam już teraz to wszystko wiedzieć, czy uczyć się tego, gdy będę w ciąży? A może jakoś samo wyjdzie. Nie pamiętam, aby moja przyjaciółka przechodziła jakieś szkolenie, a z dzieckiem (i jego karmieniem) radziła sobie na medal. A może się uczyła, tylko się nie przyznała?

Chociaż karmienie piersią wydaje się dziecinnie łatwe, dochodzę do wniosku, że może nas spotkać tyle nieprzewidzianych, że aż strach się bać. Może jednak niepotrzebnie? Trochę opowieści innych mam, trochę literatury i damy sobie radę.

Chociaż teraz książka Karmienie piersią. Siedem naturalnych praw nie znajdzie się na mojej liście bestsellerów, kiedyś na pewno do niej wrócę, aby przypomnieć sobie najważniejsze kwestie i nie wpaść w panikę, gdy mój maluszek nie będzie chciał ssać.

 05/10

Karmienie piersią. Siedem naturalnych praw, Nancy Mohrbacher, Katleen Kendall - Tackett, Zysk i S-ka, 2011


recenzja książki opublikowana na kobieta20.pl



sobota, 28 stycznia 2012

Pałac Północy Carlos Ruiz Zafon

Audiobooka "Pałac Północy" dostałam w prezencie z okazji wymiany. Najpierw bardzo długo nie mogłam się przemóc i zacząć słuchać, później nie miałam jakoś nastroju na napisanie recenzji książki. Dłużej jednak czekać nie mogłam, bo niedługo zapomnę jaką miałam na jej temat opinię ;)

1916 rok. Porucznik Peake w nieznanych czytelnikowi przyczyn przybywa do Kalkuty z dwoma noworodkami uciekając przed bliżej nieokreślonymi prześladowcami
"Jedynie pewność, że pozostało mu zaledwie kilka godzin życia, a może nawet mniej, dodawała mu sił, by nie poddawać się po tym, jak w trzewiach tego przeklętego miejsca opuścił kobietę, której przysiągł, iż będzie jej strzec choćby za cenę własnego życia." 
Próbując ocalić dzieci porucznik dociera do domu Aryami Bosé. Udaje mi się bezpiecznie dostarczyć dzieci do ich babki. Aryami wiedząc, że i tutaj grozi im niebezpieczeństwo postanawia je rozdzielić. Wiesza im na szyjach medaliki. Zatrzymuje wnuczkę, a wnuka oddaje do sierocińca. Wydawać by się mogło, że chłopiec jest bezpieczny, jednak dziwna wizyta pewnego jegomościa w sierocińcu w poszukiwaniu nowo narodzonych dzieci sprawia, że nie możemy być tego tacy pewni.

Kalkuta, rok 1932, sierociniec St. Patrick. Ben, wychowanek sierocińca oraz jego przyjaciele: Isobel, Ian, Roshan, Siraj, Michael i Seth już niedługo skończą 16 lat i będą musieli opuścić bezpieczną przystań St. Patrick. Dawno temu przyjaciele stworzyli tajemnicze stowarzyszenie Chowbar Society, którego siedzibą jest tytułowy Pałac Północy. Niedługo potem w sierocińcu zjawia się Aryami Bosé ze swoją wnuczką Sheere. Ben zafascynowany piękną dziewczyną zaprasza ją do siedziby stowarzyszenia. Aby mogła zostać pełnoprawnym członkiem musi opowiedzieć jakąś historię ze swojego życia. Opowiedziana historia sprawia, że przyjaciele postanawiają znaleźć budynki o których opowiada Sheere. W ten sposób zaczyna się dla nich gra na śmierć i życie... Wkrótce okazuje się, że Ben i Sheere to rodzeństwo, zaś Aryami to ich babka, która usiłuje przestrzec wszystkich przez zbliżającym się niebezpieczeństwem... Na jaw zaczyna wychodzić straszna tajemnica z dawnych lat. Ktoś usiłuje odnaleźć i zabić rodzeństwo. Wszyscy, którzy stają na drodze tajemniczej postaci bardzo tego żałują. Coś, co powinno zniechęcić przyjaciół do poszukiwań, mobilizuje ich tylko. Na ich drodze pojawiają się pociąg w ogniu, krzyk umierających dzieci, śmierć, strach oraz on... Kim "on" jest i co dokładnie wydarzyło się przed rokiem 1916?

Spotkałam się z wieloma głosami o książce Carlosa Zafona. Podobno jest płytka, monotonna, dziecinna. Nie dla mnie. Historia Bena i jego przyjaciół wciągnęła mnie bez reszty. Ponieważ książki słuchałam w drodze do pracy, aż chciało mi się wychodzić z domu. Książka, według mnie, jest bardzo ciekawa i wciągająca. Nie widzę w niej nic płytkiego i dziecinnego. Na uwagę w audiobooku zasługuje Piotr Fronczewski, który ma wspaniały głos i książka dzięki niemu wiele zyskuje, przede wszystkim tajemniczość.

Pałac Północy to moja pierwsza książka Carlosa Zafona. Nie wiem, czy kiedyś będę miała okazję sięgnąć po inne, ale tą jestem zachwycona. Bardzo długo słuchałam książki w błogiej nieświadomości, odkrywałam kolejne tajemnice z bohaterami książki. Jeśli ktoś nie jest uprzedzony do Zafona i nie miał jeszcze przyjemności spotkania z nim, polecam właśnie Pałac Północy

09/10
Pałac Północy, Carlos Ruiz Zafon, Muza, 2011
czyta: Piotr Fronczewski

czwartek, 26 stycznia 2012

Służące Kathryn Stockett

Służące to mój drugi wysłuchany audiobook. Nie miałam możliwości przeczytania książki, więc zdecydowałam się na jej wersję  audio. Chociaż nie tak dawno napisałam recenzję filmu Help, to postanowiłam podzielić się też wrażeniami po wysłuchaniu książki.
Ogólny zarys historii zapewne już znacie. Akcja dzieje się w Jackson w stanie Missisipi, w miejscu, gdzie na dobre panuje segregacja rasowa. Kolorowi nie mogą korzystać z bibliotek, mają osobne szkoły i sklepy. Główna bohaterka książki, choć według mnie główne bohaterki są trzy, młoda, aspirująca na dziennikarkę/pisarkę Eugenia "Skeeter" Phelan, aby zdobyć doświadczenie potrzebne do wymarzonej pracy rozpoczyna pracę w lokalnej gazecie, w której odpowiada na pytania czytelniczek dotyczące prowadzenia domu. Ponieważ sama o prowadzeniu domu nie ma bladego pojęcia postanawia poprosić o pomoc służącą swojej przyjaciółki- Aibileen, jedyną służącą z którą ma jako takie dobre relacje. Podczas współpracy dotyczącej felietonów do gazety, Skeeter wpada na pomysł napisania książki o Służących pracujących dla białych na Południu. Tutaj zaczyna się fascynująca historia trzech kobiet: Skeeter, która odkrywa, że przez całe swoje życie nie miała pojęcia o życiu, ograniczeniach wolności i ogólnie o otaczającej ją rzeczywistości, Aibileen- kobiety pełnej dobra i ciepła, która uczy tolerancji i miłości dzieci, którymi się opiekuje, kobiety, która w głębi serca skrywa ból bo stracie dziecka, pełnej strachu o przyszłość oraz Minny Jackson, która, jak na służącą, ma niewyparzony język, męża despotę oraz cudowny charakterek. Każda z tych kobiet jest całkowicie inna. Chociaż żyją obok siebie, życie każdej z nich jest diametralnie inne. Zresztą biali też są różni. Jedni kolorowych olewają, inni ich nienawidzą i na każdym kroku pokazują dzielące ich bariery, jeszcze inni nie mają pojęcia o niewidzialnych granicach, których przekraczać nie można. 

Wracając do akcji.
Skeeter udaje się, nie zdradzę w jaki sposób, namówić tuzin służących na zwierzenia. Dzięki temu dowiadujemy się, jak może różnić się praca u białych, co musiały przeżyć, jakie są ich najlepsze i najgorsze wspomnienia. Jednym słowem książka jest poruszająca. O ile film był bardzo dobry, to książkę można nazwać fenomenalną. Nie chciałabym robić spoilerów, bo być może część osób nie miała jeszcze okazji przeczytać książki/ obejrzeć filmu więc nie będę opisywała poszczególnych historii, warto jednak je poznać.

Zdziwiło mnie trochę to, że w filmie, który oglądałam ominięto sceny, dla mnie, bardzo ważne. W książce przeczytamy o przemocy wobec kolorowych, o tym, jak, dzięki małemu kłamstwu czarna kobieta może znaleźć się na parę lat w więzieniu, o tym, jak kolorowi musieli się załatwiać w krzakach, bo nie mogli siusiać w pięknych łazienkach białych państwa. Nie mam pojęcia, czy takie sceny wycięto z filmu bo bano się, że nikt nie będzie chciał tego zagrać, czy też ktoś bał się reakcji społeczeństwa na to, co niestety naprawdę miało miejsce. Tak czy siak, nawet jeśli ktoś oglądał już film, polecam przeczytanie książki, bo naprawdę warto. 

W audiobooku na duży plus mogę zaliczyć lektorki, bo książkę czytają trzy panie: Anna Seniuk, Anna Guzik oraz Karolina Gruszka, dzięki czemu słyszymy wyraźną różnicę miedzy opowieścią trzech głównych bohaterek. 

10/10

 Służące (audiobook CD), Stockett Kathryn, Media Rodzina, 2010
Czyta: Anna Seniuk, Anna Guzik oraz Karolina Gruszka

niedziela, 22 stycznia 2012

Złoty skarbiec Baśni Dagna Ślepowrońska

Co jakiś czas robi się głośno o akcjach mających na calu nakłonić rodziców do czytania swoim pociechom. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego. W końcu tyle jest książek, które pamiętam ze swojego dzieciństwa, moja mama pamięta ze swojego, a zapewne moja babcia pamięta coś ze swojego dzieciństwa. Jeśli ktoś jednak nie przepada za klasyką, zawsze może sięgnąć po coś współczesnego.

Gdy okazało się, że będę mogła przeczytać i zrecenzować książkę Złoty skarbiec Baśni- opowieści naszego dzieciństwa Dagny Ślepowrońskiej byłam bardzo ciekawa, co kryje się za tradycyjnymi bajkami w nowej odsłonie. Nie zawiodłam się.

Część baśni zamieszczonych w książce znam, w trochę innej wersji, inne czytałam po raz pierwszy, chociaż podobno wszystkie są napisane na podstawie utworów Hansa Christiana Andersena. Z baśni, które każdy powinien znać, mogę polecić Królową Śniegu, Księżniczkę na ziarnku grochu, Małą syrenkę, Świniopasa, Brzydkie kaczątko. W książce znajdziecie również takie utwory jak Pięć ziarnek grochu, Słowik, Ib i Krystyna, Zupa z kołka od kiełbasy, Co zdarzyło się Ostowi, Krasnoludek u kupca, Krzesiwo, Cień, Gorzki migdał.

Wszystkie baśnie czyta się tak, jakby ktoś je nam opowiadał ot tak sobie młodszej siostrze. Autorka zwraca się do młodego czytelnika bezpośrednio, dzięki czemu mogą być one lepiej odebrane przez dzieci.

Na uwagę zasługuje również przepiękne wydanie książki. Jest w twardej oprawie, z przepięknymi ilustracjami Marka Szyszko oraz Andrzeja Fonfara.

Najbardziej w baśniach podoba mi się to, że każda z nich ma swoje przesłanie i ukryty morał. Podczas spisywania swoich wersji znanych baśni Dagna Ślepowrońska nie zapomniała o tym ważnym aspekcie wychowawczym. Choć morały nie są wypisane czarno na białym, na pewno każdy czytelnik bez trudu je odnajdzie. Do kogo skierowana jest książka „Złoty skarbiec Baśni”? Wydaje mi się, że do wszystkich. Powinna spodobać się kilkulatkom, uczniom podstawówek, a nawet dorosłym. W końcu każdy w nas czasami chciałby wrócić do czasów dzieciństwa, prawda?

Podczas czytania baśni odkryłam też coś bardzo ważnego: polskie nie znaczy gorsze. Baśnie, które przedstawia nam Dagna Ślepowrońska są na równie dobrym poziomie, co utwory Hansa Christiana Andersena

08/10

Złoty skarbiec Baśni, Dagna Ślepowrońska, Wilga, 2010

Recenzja książki ukazała się dzieci uprzejmości wydawnictwa



sobota, 21 stycznia 2012

Assassin's Creed Bractwo Oliver Bowden



„Wyruszę do czarnego serca zepsutego imperium, by zetrzeć w proch moich wrogów.”


Tak można w jednym zdaniu streścić treść książki. Ale czy warto? Ona zasługuje na coś więcej. Fanów gry ostrzegam. Jeśli jeszcze nie graliście w „Assassin’s Creed: Bractwo” nie czytajcie tej recenzji. Zepsuje wam ona połowę zabawy z grania i poznawania losów Ezio.

Koniec XV/ początek XVI wieku. Włochy, kiedyś potężne państwo stoją na granicy ruiny. Rozbitym państwem usiłuje rządzić żelazną ręką rodzina Borgiów. Aby zjednoczyć w swoich rękach najważniejsze miasta-państwa Włoch, są gotowi na wszystko. Do celu dążą dosłownie po trupach. Najgorzej wygląda sytuacja w Rzymie, mieście, które kiedyś było symbolem władzy i potęgi. Jedynymi osobami, które mogą powstrzymać żądną władzy rodzinę, są Assassini. Wśród nich żyje trochę zadufany w sobie Ezio Auditore da Firenze.

Cały czas między rodziną Borgiów i ich przyjaciółmi, a Assassinami oraz ich sprzymierzeńcami toczą się walki. W czasie jednej z nich (pierwszej opisanej w książce) Assassin Ezio zabija swojego odwiecznego wroga, papieża Rodrigo Borgia. Gdy Assassini cieszą się z wygranej i dają sobie chwilę na odpoczynek, zostają zaatakowani przez rodzinę Borgiów. Przywódca Assassinów, wuj Ezio umiera. Grupa zostaje rozbita. Aby mieć szansę na wygranie wojny z Borgiami, Ezio zaczyna zbierać ludzi, którzy tak jak on, chcą wolności i pokoju. Zaczyna organizować Bractwo. Znajdzie się w nim miejsce dla wszystkich: wojowników, złodziei, kardynałów i prostytutek. Każdy może i powinien walczyć z krwawą rodziną. Czy się uda?

Książkę chciałam przeczytać z ciekawości. Musiałam sprawdzić, czy książka na podstawie gry ma szansę bytu. Wcześniejsze losy głównego bohatera śledziłam dzięki znajomym, grającym w poprzednią część gry, więc wiedziałam, co mnie czeka. Nie zawiodłam się, Oliver Bowden spisał się na medal. Coś, co wydawało mi się niemożliwe, wyszło całkiem dobrze. Trudno przelać akcję gry w ten sposób, aby zainteresować czytelnika i przy okazji nie przesadzić. Oliver Bowden znalazł chyba złoty środek. Gdyby odjąć parę elementów typowo fantastycznych powiedziałabym, że to nie powieść na podstawie gry historyczno- fantastycznej, ale przyjemna sensacyjno-historyczna.

Książka nie jest wymagająca. Czyta się ją szybko, akcja wciąga. Oliver Bowden w ciekawy sposób opisał bohaterów, dzięki temu od początku możemy sobie wybrać ulubieńca (i niekoniecznie będzie to główny bohater). Akcja wciąga do tego stopnia, że razem z bohaterami staramy się odkrywać nowe tajemnice, rozwiązywać zagadki i przewidywać kolejne kroki wrogów. Naszym ulubieńcom będziemy kibicować, a wrogom życzyć wszystkiego najgorszego. Uwielbiam książki, które wciągają czytelnika na tyle, że zaczyna on przeżywać przygody bohaterów, a nie tylko stoi z boku i obserwuje przebieg akcji. „Assassin's Creed: Bractwo” należy właśnie do tej kategorii, więc polecam, jeśli ktoś lubi czytać książki historyczne. Odradzam natomiast tym, którzy grają, albo zamierzają grać w najbliższym czasie w Assassin's Creed.

08/10

 
Oliver Bowden, Assassin's Creed Bractwo, Insignis, 2011



recenzja książki opublikowana na stronie dlalejdis.pl

czwartek, 19 stycznia 2012

Kot w butach / Puss in Boots 2011






Przygody uwielbianego przez wszystkich kota… przyjaciela Shreka… Kot w Butach, który jako mistrz fechtunku organizuje napad, którego celem jest kradzież mitycznej gęsi znoszącej złote jaja. Główną rywalką Kota będzie Kitty Kociłapka. Zanim jednak Kot w Butach poznał zielonego ogra, był już znanym w okolicy zawadiaką. Znakomita rozrywka dla widzów w każdym wieku!

Do oglądania filmu Kot w butach zabrałam się z wielkim entuzjazmem. W końcu to moja (po ośle) ulubiona postać ze Shreka. Czyż nie wzruszały Was jego piękne oczęta? No właśnie. Mnie też one rozbrajają. Spin-off Shreka miał być wielkim hitem. Czy faktycznie taki był?

Tytułowego bohatera poznajemy jako wyjętego spod prawa złodzieja. Jest ścigany w swojej rodzinnej miejscowości za kradzież złota z banku. Między ucieczkami, a chwilami przyjemności w barach Kot w Butach szuka ziaren magicznej fasoli. WTF? A właśnie tak. Historia naszego bohatera zaczyna się w sierocińcu. Trafia tam jako malutkie kocię. Ponieważ nie jest lubiany zaprzyjaźnia się z cichym i gnębionym przez innych Jajem Humpty Dumpty (tak, znacie to jajko z Alicji w krainie czarów oraz z wierszyka
Humpty Dumpty na murze siadł.
Humpty Dumpty z wysoka spadł.
I wszyscy konni i wszyscy dworzanie
Złożyć do kupy nie byli go w stanie.
Kot i jajko zaprzyjaźniają się, snują plany o zdobyciu kaczki znoszącej złote jaja. Jak to bywa w życiu, aby ktoś był dobry, złym musi być ktoś. Padło na  Jajko Humpty Dumpty. Humpty jest psotnikiem. Podczas jednej z psot Humpty'ego Kot, zwany Puszkiem, ratuje z opresji staruszkę. W nagrodę otrzymuje buty symbolizujące honor, prawość. Odsunięte na bok jajo postanawia się zemścić. Pod pozorem pomocy w ucieczce z miasta namawia Kota na napad na bank. Po napadzie jajo zostaje złapane, a Kot wyklęty i poszukiwany. Czy Kot i Humpty Dumpty spotkają się jeszcze? Czy magiczna fasola istnieje? Kim będzie tajemnicza kotka "grana" przez Salmę Hayek? Sprawdźcie...

Pod względem graficznym bajka (czy też film) jest miodna. Koty są jak żywe, aż chce się im nalać mleka. Muzyka też niczego sobie. A fabuła? Trochę za bardzo robiona na siłę. Kota w Butach wzorowanego na Zorro (chociaż mi chwilami bardziej przypominał Bonda) mogę zrozumieć, w końcu już w takim stylu go poznaliśmy w Shreku. Kitty Kociłapka nawiązująca do Batmana albo Kobiety-Kota, ok.W końcu musimy kociakowi znaleźć jakąś interesującą partnerkę. Ale skąd jajko Humpty Dumpty oraz  Jaś i magiczna fasola? Tego nie wiem i chyba wolę nie wiedzieć.
Reasumując bajka całkiem fajna, chwilami można mieć problemy z połączeniem wszystkich wątków w całość, ale ogólnie ok. Jednak jeśli mieliście nadzieję, na powtórkę ze Shreka możecie się zawieść ponieważ to bardziej Zorro




Kot w butach
Puss in Boots
Ocena społeczności: dobry
czas trwania:    1 godz. 30 min.
gatunek:    Animacja, Komedia, Przygodowy
premiera:    5 stycznia 2012 (Polska) 27 października 2011 (Świat)
produkcja:    USA
reżyseria:    Chris Miller
scenariusz:    David H. Steinberg, Tom Wheeler 




wtorek, 17 stycznia 2012

Taniec ze smokami George R.R. Martin

Nigdy nie sądziłam, że recenzja fajnej książki będzie dla mnie taka trudna do napisania. Książka R.R. Martina „Taniec ze smokami” wygrała w moja zdolnością do pisania spójnych tekstów.

Kim jest George R.R. Martin? To twórca wielu książek science fiction i fantasy. Tym, którzy nie interesują się tego typu tematyką na pewno jest znany dzięki serialowi na podstawie jego książki z siedmioczęściowej sagi Pieśń lodu i ognia, „Gra o Tron”. W serialu tym poznaliśmy losy rodziny Starków i Lanninsterów, Daenerys Targaryen, Khala Drogo. Przyznam się bez bicia, że po raz pierwszy z Martinem zetknęłam się właśnie przy okazji oglądania tego serialu i od razu polubiłam bohaterów sagi Pieśń lodu i ognia.

Co czeka Was w piątej (dla polskich czytelników to 7 tom) części sagi? Trudno opisać, ponieważ dzieje się tu dużo i nic zarazem. Jak sam autor nas informuje „Książka, którą macie w rękach, jest piatym tomem Pieśni lodu i ognia. Czwaerym była Uczta dla wron. Niemniej te tom nie następuje po poprzednim w tradycyjnym sensie, lecz raczej jest do niego równoległy. […] Podział jest tu geograficzny, a nie chronologiczny”.

W Tańcu ze smokami spotykamy dwoje moich ulubionych bohaterów: Daenerys Targaryen – córkę Aerysa Obłąkanego, żonę zmarłego Khala, obecnie królową, matkę smoków oraz Tyriona Lannistera, bardzo ciekawego karła, syna lorda Tywina Lannistera, którego Turion pozbawił życia. Dowiemy się również czegoś więcej o Jonie Snow, bękarcie Neda Starka, który mieszka na murze na dalekiej północy broniąc granic państwa oraz Brana. Trudno krótko i zwięźle opowiedzieć o tym, co dzieje się w najnowszej części sagi. Chwilami wszystko prawie stoi w miejscu jak sadzawka, momentami akcja zaczyna przypominać strumyk który zaczyna nabierać prędkości. Autor funduje czytelnikom swego rodzaju huśtawkę- sprawdza, ile wytrzymamy w stagnacji czytając o tym, jak Turion je i pije na umór, a Daenerys wysłuchuje mieszkańców swojego „królestwa”. Jedno jest pewne- sympatycy sagi na pewno się nie zawiodą.

W sadze najbardziej podoba mi się to, że pomimo tego, że jest to fantastyka, jest ona bardzo rzeczywista i… brutalna, co mi się podoba. Nie znajdziemy tam wyidealizowanego świata, magii, pięknej miłości. Są za to intrygi, walka o władzę, morderstwa.  Moimi ulubionymi bohaterami, poza Eddardem Starkiem, który szybko stracił głowę (dosłownie) są Turion oraz Daenerys. Oboje prawdziwi do krwi.

Jeśli jeszcze nigdy nie spotkaliście się z książkami R.R. Martina, zmieńcie ten stan rzeczy najszybciej jak się da, bo naprawdę warto.



08/10


Taniec ze smokami, George R.R. Martin, Zysk i S-ka, 2011

Recenzja książki opublikowana na kobieta20.pl

A dla zainteresowanych mapy świata R.R. Martina

niedziela, 15 stycznia 2012

Lavinia i jej córki: Toskańska opowieść - Marlena de Blasi

Choć Toskania wydaje się być rajem na ziemi, życie tam nie zawsze jest bajką.

O Włoszech i Włochach książek napisano już wiele. Praktycznie każda z łatwością przenosi czytelnika w malownicze zakątki południa Europy. Jak od dawna wiadomo, najtrudniejsze są historie pisane przez samo życie. Taką historię przedstawia nam Marlena de Blasi w swojej najnowszej książce „Lavinia i jej córki. Toskańska opowieść”.

Główną bohaterkę i autorkę zarazem poznajemy, gdy przeprowadza się z mężem Wenicjaninem Fernandem do malowniczej Toskanii. Wielkimi krokami zbliża się termin oddania książki, której napisania podjęła się bohaterka. Niestety, włoskie życie sprawia, że Marlena nie może się skupić. Czuje się zagubiona, więc postanawia przeprowadzić się na jakiś czas do opuszczonej chatki znajomego, aby móc całkowicie się skupić. Nie przypuszcza, że ta przeprowadzka zmieni na zawsze jej życie.

Pewnego dnia, podczas jednej ze swoich wypraw poznaje Lavinię, 80-letnią kobietę, o której słyszała wiele opowieści. Jest nią zauroczona i coś ją do niej przyciąga, lecz Lavinia odtrąca przybyszkę. Na szczęście Marlena nie zostaje odrzucona przez córki Lavinii- w innym wypadku ta książka by nie powstała.

Marlena de Blasi przekazała czytelnikom historię, której streszczać się nie powinno, nie wiem nawet, czy się da to zrobić. Perypetie rodziny Lavinii są śmieszne, wzruszające i straszne zarazem. Poznając historię starej, trochę zgorzkniałej kobiety, poznajemy także ją samą. Lavinia, która na początku nie wzbudza pozytywnych uczuć, dzięki swojej opowieści staje się z dnia na dzień bardziej ludzka. Zaczynamy ją rozumieć i lubić, tak samo jak zaczęła ją rozumieć i lubić sama de Blasi. Pod koniec książki zaczęłam nawet zastanawiać się, czy nie chciałabym się zaprzyjaźnić ze staruszką.

O trudach życia, wojnach, rozstaniach i śmierci może nam opowiedzieć każdy starszy mieszkaniec dowolnego kraju. Wszędzie znajdziemy odpowiedniki Lavinii- nawet w swoim mieście. I każda z takich opowieści zasługuje na wysłuchanie i opisanie tak samo, jak historia Włoszki. Tylko nie każdy potrafiłby tak opisać taką historię, jak autorka książki. Neutralnie i uczuciowo zarazem. Z pokorą i ciekawie.

Chociaż w Toskańskiej opowieści jest wiele smutnych momentów, a historia nie jest cukierkowa i słodka, wspominam ją ciepło, tak samo jak ciepło będę wspominać wszystkich bohaterów tej opowieści- a jest ich naprawdę wielu. Większość książek o włoskiej krainie jest wesoła, kolorowa- aż chce się tam jechać, kupić pierwszy z brzegu dom i zamieszkać. Nie tym razem. Ta książka, pisana przez samo życie, nie będzie nas do tego zachęcać. Przekonacie się, że raj dla jednych, jest piekłem dla drugich. Że to, co kochamy, możemy także nienawidzić. Że nawet nic nie znaczące na pierwszy rzut oka wydarzenia mogą zmienić całe nasze życie. Że tylko słuchając- zrozumiemy. Książka jest idealna na samotny i cichy wieczór, podczas którego będziemy mogli odpowiednio się nastroić, przenieść do Toskanii i wysłuchać historii o życiu.

08/10

Lavinia i jej córki. Toskańska opowieść, Marlena de Blasi, Wydawnictwo Literackie, 2011

recenzja książki opublikowana na dlalejdis.pl

piątek, 13 stycznia 2012

Pasja smaku Gordon Ramsay

Pasja smaku dla wymagających.

Gordon Ramsay to szkocki szef kuchni, restaurator, autor książek kucharskich. Jedni go podziwiają, inni są oburzeni tym, jak traktował uczestników Hell's Kitchen. Jednego nie można mu odmówić- potrafi gotować.

Gdy dostałam do rąk jego książkę „Pasja smaku” jeszcze nie wiedziałam, że są to  przepisy z restauracji Aubergine. Może gdybym wiedziała to od początku, nie śliniłabym się na myśl, że będę mogła wykorzystywać przepisy Gordona Ramsay’a w kuchni. A chyba nie będę mogła…

Na początek plusy książki. „Pasja smaku” jest przepięknie wydana, zawiera mnóstwo ciekawych zdjęć potraw od których ślinka cieknie. Znajdziemy w niej przepisy na zupy, przystawki, makarony i risotta, warzywa, ryby i owoce morza, mięso dziczyznę i drób, desery oraz lody i sorbety. Każda z potraw opisana w tej książce (no może prawie każda) sprawia, że kiszki zaczynają grać marsza i wołać o jedzenie. Czy nie mielibyście ochoty na eskalopki z łososia ze słodko-kwaśnym sosem paprykowym? A może lubicie kaczkę z karmelizowanymi brzoskwiniami? Jeśli nie, to na pewno do gustu przypadnie Wam zupa z rzeżuchy z ostrygami lub terrina z królika z kapustą z borowikami.


Zauważyliście to samo co ja? No właśnie. To nie są dania, które zrobimy sobie w środowy wieczór. To zrobienia takich dań potrzeba dużo wolnego czasu i chyba jeszcze więcej pieniędzy. Wiem, że nie powinnam się spodziewać przepisów na pierogi cioci Małgosi ale to chyba za wysokie progi na moje nogi. Przynajmniej do czasu gdy przejdę kurs z gotowania w czymś a’la Hell's Kitchen i wygram w totka. Na początku książki znalazłam składniki bazowe, czyli to, dzięki czemu zaoszczędzimy mnóstwo czasu w czasie gotowania. O ile rozumiem bulion rybny i bulion warzywny, to bulion z langust…? Ile razy w życiu robiłyście coś z langusty?




Wracając do plusów. Gdybym trafiła do Aubergine chyba nie mogłabym się zdecydować. Myślę jednak, że moim posiłkiem byłyby: zupa z homara z młodymi warzywami, na przystawkę sałatka z królika z cykorią w śmietanie, na główne danie wybrałabym coś z ryb, na przykład pieczoną żabnicę z sosem z czerwonego wina lub makaronów, choćby tagliatelle z truflami, a na deser… hmm… może terrinę z różowego grejpfruta, pomarańczy i owocu passiflory. Brzmi cudownie, prawda?

Muszę dziś postawić dwie oceny

09/10 za samą książkę oraz
05/10 za możliwości zastosowania dużej ilości przepisów przez statystyczną Polkę

 Gordon Ramsay, Pasja smaku. Przepisy z restauracji Aubergine, wydawnictwo Publicat, 2011

recenzja książki opublikowana na kobieta20.pl

*zdjęcia znalezione przez google

 Smakoszy namawiam na obejrzenie jednego z programów Gordona Ramsay'a. Mam też nadzieję, że już niedługo uda mi się zdobyć jakąś kolejną książkę kucharską i ją zrecenzować :)
 


środa, 11 stycznia 2012

To i sio Urszula Kozłowska

„Wyjątkowy zbiór wierszy, wysmakowanych językowo i graficznie. Znajdziecie w nich utwory zgrabne i zabawne, a jednocześnie ciekawe i mądre. Pełne humoru, łamańców jezykowych i gier słownych. Poprzez zabawę z językiem nauka czytania będzie prawdziwą przyjemnością!”


Czy można ćwiczyć język bawiąc się? Oczywiście, że tak. Wystarczy znaleźć tylko co, co nie będzie zbyt trudne i nie zanudzi na śmierć naszego maluszka. No może już nie takiego malucha, ale z sześciu lub siedmiolatkiem już spokojnie można zacząć zabawę z łamańcami językowymi przygotowanymi przez Urszulę Kozłowską. Młodszym dzieciom możemy je czytać (takie wierszyki jak tytułowy „To i sio” na pewno je zaciekawią), a te starsze mogą zacząć próby poprawnego przeczytania same.

„To i sio w wierszykach bryka:
żuk po bruku, muł po stole...
Zdzisio dostał właśnie bzika,
wół woli siedzieć w dole.

Drab zawzięcie goni kraba,
kelner zaś strofuje szpaka,
gdzieś na głazie siedzi żaba,
mops je dropsa. Ale draka!

Solisz mola...? Toż to bzdura!
Lepiej w szczawiu szukaj pawia.
I niech wierszy tych lektura
nieustannie cię rozbawia!”

Fajny wierszyk, prawda? W książce znajdziemy takich aż 30, więc przynajmniej przez miesiąc będziecie mogli ćwiczyć dykcję. Myślę, że dzięki tego typu wierszykom możemy również rozbudzać wyobraźnię młodego czytelnika. Na uwagę zasługują przepiękne ilustracje, które zawdzięczamy Joannie Furgalińskiej.

Cóż jeszcze mogę powiedzieć. Chyba nic sensownego. O wierszykach za bardzo nie ma jak opowiadać, nie można ich streścić, zaciekawić czytelnika fabułą, więc trochę trudno było mi napisać recenzję tej książki. Takie książki można polecić lub nie, więc polecam, jako wierszyki, które nie tylko będą dobrym towarzyszem zabaw, lecz również nauki.

09/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu



To i sio, Urszula Kozłowska, wydawnictwo Wilga, 2008

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Myszka Precelka szuka przyjaciela Agata Widzowska – Pasiak

„W pewnej bibliotece w Orzeszkowie mieszkają myszka Precelka i cała jej mysia rodzina. To także dom bibliotekarki pani Dody i kota Animrumru. Wśród książek i przykurzonych regałów rozgrywają się różne przygody. Czy Precelka znajdzie prawdziwych przyjaciół? Jakie złote myśli wpadną jej do głowy na zakończenie tej historii?”



Kto może wiedzieć więcej o tym, co dzieje się w bibliotece jak nie bibliotekarka? Chyba nikt. Dlatego za eksperta uznaję autorkę książki, Agatę Widzowską – Pasiak i wierzę jej na słowo.
W starej bibliotece w Orzeszkowie, miasteczku położonym między lasem a Rzeką Pełną Mleka zgodnie od lat mieszkają bibliotekarka, mole książkowe, pająk, kot i wielka rodzina tytułowej Precelki: jej rodzice, siostra, siedmiu braci, dziadek i ciocia.

Dziś przyszła pora na recenzję książki Myszka Precelka szuka przyjaciela. Muszę się przyznać, że od razu polubiłam Precelkę. Tak jak ja, była książkoholiczką, tyle, że w przeciwieństwie do mnie, myszka chrupała wszystkie książki- „bez względu na treść, autora czy kolor okładki”. Pewnego dnia Precelka odnajduje elementarz do pierwszej klasy i zaczyna naukę czytania. Szczęśliwa z powodu nabycia nowych umiejętności myszka marzy o tym, aby swoją radością móc się z kimś podzielić. Tylko z kim? Żadna inna mysz w jej rodzinie nie potrafi czytać, więc główna bohaterka nie ma z kim porozmawiać o literaturze. Precelka postanawia więc zaprzyjaźnić się z jedyną znaną jej czytającą istotą- bibliotekarką.
Okazuje się jednak, że bibliotekarka nie pała miłością do gryzoni i tylko dzięki pomocy anioła Mysiowi Precelce udaje się przeżyć spotkanie z człowiekiem. Spragniona przyjaźni myszka nie podaje się jednak i wyrusza na poszukiwanie przyjaciół, którzy nie będą piszczeć na jej widok. Co z tego wyniknie? Kogo spotka na swojej drodze myszka i czy uda się jej znaleźć przyjaciela?

Powiem szczerze, nie mogę się doczekać dnia, gdy będę mogła przeczytać tę bajkę swojemu dziecku. Naprawdę. Ciepła opowieść, która nie jest przekoloryzowana i naiwna to co, co na 100% spodoba się dziecku. W dodatku pięknie wydana w twardej (lecz miękko wypełnionej) okładce, ze słodkimi obrazkami powinna przeżyć spotkanie z dzieckiem bez większego uszczerbku. Dzięki dużym literkom kilkulatki będą mogły same spróbować swoich sił w czytaniu niczym główna bohaterka.

Jak dla mnie, książka dla dziecka idealna.

10/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu



Myszka Precelka szuka przyjaciela, Agata Widzowska - Pasiak, wydawnictwo Wilga, 2010

czwartek, 5 stycznia 2012

Uniwersum Metro 2033: Piter - Szymun Wroczek, Dmitry Glukhovsky

Świat już nigdy nie będzie taki sam. Coś się skończyło, coś się zaczęło. Dajcie się wziąć za rękę i zaprowadzić w niebezpieczne korytarze petersburskiego metra.

„Piter” Szymuna Wroczka to pierwsza z części projektu Dmitrija Glukhovskiego „Uniwersum metro”. Początkowo nie skojarzyłam, że z tą książką ma coś wspólnego autor książki „Czas zmierzchu”, która do mnie nie przemówiła. Skupiłam się na nazwisku Wroczek. Czytając „Czas zmierzchu”, miałam przeczucie, że Metro 2033 Glukhovskiego bardziej mi się spodoba i nie myliłam się, chociaż tym razem akcja nie dzieje się w Moskwie, a w Petersburgu.

Świat się zmienił. Nie jest już taki, jakim my go znamy. Po wybuchu bomby atomowej życie przenosi się do korytarzy metra. Nowy świat Petersburga składa się z wielu stacji metra. Każda stacja to jakby osobne państwo. Mieszkańcy danej stacji podróżują do sąsiadów, jednych lubią, z innymi się nienawidzą- coś na kształt osiedlowych „gangów” z naszego dzieciństwa. Przy życiu mieszkańców metra utrzymuje hodowla zwierząt i roślin, na powierzchnię nie za bardzo mogą wychodzić z różnych powodów. W takim świecie żyje główny bohater książki Iwan- digger z Wasilieostrowskiej. Właśnie szykuje się do ślubu ze swoją ukochaną Tanią. Przygotowania do wielkiego wydarzenia przerywa zła wiadomość: ktoś ukradł agregat prądotwórczy, bez którego mieszkańcy stacji długo nie przetrwają. Dzięki niemu mieli prąd, powietrze, światło potrzebne do utrzymania hodowli. Po krótkim śledztwie okazuje się, że cenny agregat ukradli mieszkańcy innej stacji zwani Chodniakami. Mieszkańcy Waśki łączą swoje siły z mieszkańcami kilku innych stacji i ruszają na wojnę.

Książka „Piter” jest naprawdę świetna. Autor bardzo szybko wciąga czytelnika w swój świat- czujemy się jak u siebie i chcemy przeżywać kolejne przygody z mieszkańcami metra. „Piter” jest pełen niespodzianek. Przedzierając się mrocznymi tunelami razem z głównym bohaterem, dowiadujemy się rzeczy, które niekoniecznie chcielibyśmy wiedzieć.

Jeśli miałam jakiekolwiek wątpliwości co do Dmitrija Glukhovskiego, już minęły. On naprawdę potrafi pisać. Gdybym spotkanie z nim zaczęła od tej książki, zostawiając „Czas zmierzchu” na inną okazję, od razu trafiłby na listę polecanych przeze mnie pisarzy. Zarówno Glukhovskiego jak i Wroczka warto spróbować, zatopić się w światy przez nich stworzone. Do tej pory nie wiem, kto miał większy wpływ na to, jak książka „Piter” wygląda: Glukhovski czy Wroczek. I tak naprawdę chyba nie będę dociekać, choć przyznam, że mnie to intryguje. Najważniejsze, że książka jest na tyle fajna, że ze spokojnym sumieniem mogę ją polecić.

Wracając do samej książki, „Piter” nie zawiedzie was. To połączenie historii, fantastyki, przygody. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Fabuła sama w sobie nie jest skomplikowana, ale historia… wciągnie was w kanały całkowicie.

09/10

Szymun Wroczek, Dmitry Glukhovsky, Uniwersum Metro 2033, Piter, Insignis, 2011

recenzja opublikowana na dlalejdis.pl


p.s. dla tych, którym podoba się taka tematyka przedstawiam zwiastun gry Metro 2033 [gra z 2010 ale nie mogłam się powstrzymać :) ]

wtorek, 3 stycznia 2012

Czas zmierzchu Dmitry Glukhovsky

Zachłysnęłam się moim szczęściem, zanim na dobre otworzyłam książkę, że będę miała okazję przeczytać książkę rosyjskiego Dana Browna. O jego poprzedniej książce Metro 2033 tyle dobrego czytałam.

Mam nauczkę raz na zawsze. Nie oceniać książki po okładce, a autora po jego poprzednim sukcesie.

Współczesna Moskwa. Tłumaczowi średniego kalibru udaje się przeżyć od pierwszego do pierwszego dzięki tłumaczeniom instrukcji obsługi i temu podobnych tekstów. Gdy dostaje propozycję przetłumaczenia dziwnego starego dokumentu za potrójną stawkę, bierze zlecenie, chociaż nie za bardzo zna język, w którym napisany jest dokument. Początkowo idzie mu bardzo opornie. Powoli przebija się przez zagmatwane linijki ze słownikiem w ręku, a czytelnik mozolnie czyta powstający tekst razem z nim. Okazuje się, że jest to dziennik z wyprawy konkwistadorów na Jukatan w poszukiwaniu nieokreślonych świętych tekstów Majów. Główny bohater zaczyna żyć drugim życiem. Nie może się doczekać kolejnych części zlecenia, aby znów zagłębić się w fascynujący świat. Z tajemniczym tłumaczeniem wiążą się jednak pewne… tajemnice i kłopoty. Osoby, które miały z nim do czynienia znikają w tajemniczych okolicznościach. Czy tłumaczowi grozi niebezpieczeństwo? Na pewno grozi mu choroba psychiczna. Życie bohaterów dziennika zaczyna mieszać mu się z jego życiem. Jeden świat przenika drugi…

Coś, co miało sprawić mi wielką przyjemność, sprawiło mi wielki problem. Chyba pierwszy raz w życiu modliłam się, aby książka się skończyła. Akcja, która miała być ciekawa i wartka była nudna i płytka. Nie działo się nic. Na domiar złego XVI dziennik przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Każdy akapit dziennika zaczynał się od „iż” co sprawiało, że czyta się to koszmarnie. Sam bohater to zauważył. Bohater nieciekawy, fabuła rodem z „Mody na sukces”, strony, które ciągną się w nieskończoność. Po raz pierwszy miałam ochotę utopić książkę, wykląć autora i popełnić rytualne samobójstwo. A stron do przeczytania nie ubywało.

W pewnym momencie coś zaczęło się zmieniać, ale to, co wycierpiałam na początku sprawiło, że przestało mnie to obchodzić. Dobrnąć do końca. Tylko tyle. Co z tego, że autor faktycznie ma talent, skoro szansa na przejście przed pierwszą, koszmarnie nudną, część książki, jest jak szansa na trafienie czwórki w totka?

Nie przeczę, Dmirty Glukhovsky jest autorem ciekawym. Jestem pewna, że gdy wrócę do jego poprzedniej książki, „Metro” będę zachwycona. Co nie zmienia faktu, że za bardzo mnie zmęczył, abym mogła pozytywnie ocenić „Czas zmierzchu”. To książka dla wytrawnych czytelników, takich, którzy docenią zabiegi autora. Boję się jednak, że Dmirty Glukhovsky przecenił przeciętnego czytelnika, który nie chce być zanudzany na śmierć w oczekiwaniu na zwrot akcji. Albo przecenił czytelników, albo za bardzo przesadził i się nie zorientował.

05/10

Czas zmierzchu, Dmitry Glukhovsky, Insignis, 2011

recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

niedziela, 1 stycznia 2012

Zapraszam do stołu Kuchnia Jerzego Knappe

Któż z nas oglądając „Przepis na życie” nie zakochał się w kochających kuchnię i gotowanie bohaterach? Teraz jeden z bohaterów- Jerzy Knappe- zaprasza nas do stołu.

Można dziwić się różnym rzeczom, Temu, że bezrobotna bohaterka robi zakupy w drogim supermarkecie, że „z ulicy” trafia do załogi restauracji, a potem do jej kuchni. Jednak to, w jaki sposób bohaterowie odnoszą się do tego, co robią na co dzień, sprawia, że zakochujemy się zarówno w nich, jak i w daniach, które tworzą.

Stacje telewizyjne odcinają, jak tylko się da, kupony od seriali, które stały się hitami. Dlaczego by więc po wydanych pamiętnikach i książkach bohaterów, nie spróbować wydać książki kucharskiej, którą napisał główny bohater?

O dziwo, tym razem, udało się. Myślę, że nie miało prawa się nie udać. W końcu to książka kucharska, a przepisy, które wykorzystywali bohaterowie, ktoś musiał stworzyć.

Książka „Zapraszam do stołu. Kuchnia Jerzego Knappe” to zbiór przepisów, którymi delektowali się bohaterowie serialu. Znajdziemy tu przepisy na: miskę glazurowanych warzyw, krewetki w białym winie z chilli, mus z grejpfruta, kruche ciasto z kremem cytrynowym, zupę z cukinii, spaghetti z salami i suszonymi pomidorami i wiele innych. W teorii przepisy wydają się spójne, więc myślę, że śmiało można kilka z nich wypróbować (ja jeszcze okazji nie miałam). Oprócz przepisów w książce znajdziemy wiele zdjęć (które na pewno ucieszą fanów serialu) oraz trochę opowieści z serialem związanych.

Za to, jak książka wygląda odpowiadają tak naprawdę nie bohaterowie serialu, lecz Agnieszka Pilaszewska, która zajęła się tekstami i przepisami w książce (na co dzień jest ona scenarzystką serialu) oraz Dorota Kwiecińska i Anna Chwilczyńska (przygotowują wszystkie potrawy, które możemy oglądać w kolejnych odcinkach „Przepisu na życie”)- autorki przepisów kulinarnych.

Do tej, w przeciwieństwie do innych serialowych, książki zabrano się profesjonalnie i wyszło z tego naprawdę coś całkiem fajnego. Chociaż autorki przepisów nie są zawodowymi kucharzami, każdy z przepisów wygląda smakowicie. A ponieważ w gotowaniu nie chodzi o tytuły, lecz o smaki oraz przyjemność z gotowania i jedzenia, śmiało mogę powiedzieć, że na tę książkę można wydać pieniądze.

08/10

Zapraszam do stołu. Kuchnia Jerzego Knappe, Wydawnictwo Literackie, 2011

recenzja opublikowana na dlalejdis.pl